Peru przywitało nas blokadą drogi. Autobus z Loja w Ekwadorze do Piura w Peru stanął na granicy i powiedział (kierowca), że dalej nie jedzie, bo w Peru są jakieś manifestacje i droga do najbliższego miasta zajmie mu pół dnia zamiast planowych dwu godzin. Wysadzono nas z plecakami przy samej granicy, zwrócono różnicę za bilety i polecono szukać transportu po drugiej stronie. Lekko zaskoczeni (ale tylko lekko, bo już jesteśmy wprawieni) ruszyliśmy do pierwszej budki Imigracion, gdzie dowiedzieliśmy się, że owszem są jakieś manifestacje, ale chyba tylko w Limie, stolicy Peru. Chwilę potem podjechał do nas nasz autobus i lekko zakłopotany kierowca z komórką w ręku powiedział, że jednak jedzie! Uff. Szukanie lokalnego transportu po 7 godzinach już spędzonych w autobusie jadącym po krętej, górskiej drodze nie byłoby przyjemne. Po pierwszym, lekko nieprzyjemnym wrażeniu humory nam się poprawiły. Również pierwszy transport w Peru, czyli autobus z Piura do Chiclayo okazał się luksusem – ponad 200 km prostej jak strzała drogi przez pustynię (dosłownie; było widać nawet diuny) w wygodnych fotelach. Nic nie trzęsło, autobus mknął równomiernie i gładko – wreszcie można było spokojnie poczytać.
W sprawie poprawiania humoru wspomnę jeszcze tylko o churros, które kupiliśmy sobie w Piurze tuż przed terminalem autobusowym. Beata na pewno napisze o tym w jakimś kąciku łasucha (oj będzie tu w Peru o czym pisać, będzie), ale uchylę rąbka tajemnicy: jest to pyszne coś trochę pączkowate i smakuje jak obtoczone w cukrze racuchy nadziewane masą karmelową i podawane w torebeczkach – koniecznie na ciepło. Zjedliśmy od razu po dwie porcje każdy!
Dalej było tylko lepiej. Waluta w Peru, sole, ma wartość praktycznie identyczną jak złotówka, więc poczuliśmy się jak w domu. Tylko, że jest tu taniej. Porcja churros – 1 sol. Szklanka świeżo wyciskanego soku z pomarańczy – 1 sol. Taksówka z dworca do centrum – 2 sole. Hamburger z frytkami w barze naprzeciw naszego hotelu – 1 sol. Półlitrowa Inca Kola (lokalny napój orzeźwiający – bardzo smaczny) – 1,6 sola. Małe ceviche ze straganu – 1 sol. Chiński zestaw obiadowy w barze obok – 6 soli. Duży, dojrzały ananas – 2,5 soli. Kilo soczystych pomarańczy – 1,5 soli. Strzyżenie u fryzjera 6 soli (męski) lub 10 soli (damski). Autobus do ruin (ok. 15 km) – 1,2 soli. Słowem: bardzo miło.
Na pierwszy strzał poszły wykopaliska i muzeum związane z grobem władcy z Sipan. W 1987 roku znaleziono koło Chiclayo grób władcy przedinkaskiego z kultury Mochica pochodzący sprzed ponad 1700 lat. Po brawurowej obronie przed rabusiami, piękne skarby tam znalezione (złote ozdoby, naszyjniki, zbroje) wystawione zostały w imponującym muzeum (niestety wnoszenie jakichkolwiek aparatów fotograficznych było zabronione, więc musicie uwierzyć na słowo lub wejść na stronę oficjalną). Wizyta w samym miejscu wykopalisk (ok. 30 km od muzeum) pokazała nam też, jaką mrówczą pracę wykonują archeolodzy (o czym zapomina się oglądając firmy z Indianą Jonesem). Od 20 lat odkopują tu bowiem groby i piramidy będące pozostałością sporego kompleksu i widać wyraźnie, ile roboty im jeszcze zostało. Dwa potężne pagórki kryjące pozostałości budowli są tylko w kawałkach odkryte i zabezpieczone. W wielu miejscach cały czas pracują ludzie z miotełkami, linijkami i aparatami fotograficznymi oraz ich pomocnicy z taczkami, a góra wywiezionego piachu obok zasypanych piramid jest dużo, dużo mniejsza niż owe kryjące skarby pagórki. Życząc im powodzenia wróciliśmy do miasta na podobno najciekawsze w Peru targowisko pełne różności ze szczególnym uwzględnieniem części szamańsko-zielarskiej, gdzie można zakupić preparaty na wszelkie dolegliwości. Nam jednak najbardziej podobało się wesołe, tańczące towarzystwo bawiące się jak gdyby nigdy nic na skraju targowiska.
A! I jeszcze wiadomość z ostatniej chwili. Grypa znów atakuje, panika narasta, w Peru zamknięto szkoły, a najbardziej zagrożone są prowincje północne, gdzie zanotowano już 300 przypadków – tubylcy rozprawiają o zarażeniach w miejscowym gimnazjum. No a gdzie my jesteśmy? Oczywiście! Właśnie na północy. Żadna niespodzianka. Przyzwyczailiśmy się. Gdzie my, tam przygoda i zasadzki. Jak nam kurcze zamkną Machu Picchu tak, jak zamknęli wszystko w Meksyku, to naprawdę się na świńską grypę wkurzymy. W każdym razie zgodnie z planem zwiewamy rano na południe. Dla rozrywki czytelników zamieszczamy poniżej dzisiejszą lokalną gazetę: