No i dotarliśmy. Po pierwsze zakończyliśmy dwa duże etapy naszej podróży, czyli Amerykę Środkową i Południową (zapraszamy do przerobionych galerii). Po drugie zaczynamy kraje anglojęzyczne, a kończymy z hiszpańskim (po ponad 3 miesiącach trochę już łapiemy). Po trzecie zaczynamy road trip przez USA, czyli jedziemy z Florydy do Kalifornii. Wypożyczamy znowu auto – tam razem na prawie dwa miesiące – i z podróżników autobusowo-plecakowych zmieniamy się w z rodzinę samochodowo-campingową. Chcemy bowiem zaliczyć sporo parków narodowych w Stanach – a nie ma to jak spanie w namiocie pod gwiazdami w odludnym miejscu Dzikiego Zachodu!
Co do samochodu, to jednak wypożyczamy. Pierwszy pomysł polegał na zakupie auta na Florydzie i sprzedaniu w Kalifornii lub nawet wysłaniu go do Polski. Jednak po pierwsze dolar już mniej korzystny, a po drugie biurokracja amerykańska okazała się mało sprzyjająca takim jak my. Można oczywiście auto kupić nawet nie mając adresu zamieszkania w USA (to tacy, jak my), choć jest z tym trochę zachodu (rejestracja, dowód własności itp). Trudniej jednak sprzedać – szczególnie w takich czasach. Trzeba też pokonać kultową postać amerykańską – sprzedawcę używanych aut. Podobno to wyzwanie samo w sobie! Trudniej też ubezpieczyć się (w USA obowiązkowe ubezpieczenie typu OC dotyczy kierowcy, a nie samochodu), choć można to zrobić podając adres znajomych. Tyle, że według przeliczników tabelarycznych ląduje się wówczas razem z największymi przestępcami drogowymi Ameryki – firma ubezpieczeniowa nie ma bowiem jak zbadać naszego statusu dobrego kierowcy. Dodatkowo proces kupowania i rejestrowania auta trwałby kilka dni, a potem trzeba by zarezerwować co najmniej tydzień na sprzedaż. Uznaliśmy więc, że gra nie warta świeczki i wypożyczamy. Finansowo pewnie wyjdzie na to samo, a czas mamy dla siebie.
Wyszukiwanie najkorzystniejszej oferty przy tak długim okresie oraz przy przejeździe z jednego wybrzeża na drugie to zabawa warta kilku dni spędzonych przy komputerze. Ja swoje rozeznanie i pierwszą rezerwację w Budget robiłem już kilka miesięcy przed wyjazdem z kraju, ale nie zaprzestałem szukania czegoś lepszego nawet w trakcie podróży.
Korzystałem z portali typu Orbitz do grupowego przeglądania ofert, a potem zawsze szedłem bezpośrednio na stronę konkretnej firmy. Służę informacją, że (sztuczka 1) mniejsze wypożyczalnie w takiej sytuacji nie mają szans! Zupełnie inaczej niż w Europie, czy Ameryce Środkowej, gdzie małe, lokalne wypożyczalnie są zwykle tańsze od sieciowych. W USA jest również sporo tańszych firm, łącznie z takimi, które wypożyczają auta …hmm… bardzo używane, ale przy naszej opcji oddania samochodu w innym miejscu najtańszy okazał się (o dziwo!) Hertz (i jeszcze miał tańsze ubezpieczenie przy dłuższym wynajmie). Dodatkowo (sztuczka 2) skorzystałem ze zniżkowych kodów zakupionych na eBay i udało się obniżyć taryfę o kolejne kilkaset dolarów. Wiem, brzmi to egzotycznie, ale gość, z którym korespondowałem wyraźnie zna się na rzeczy i potrafi obniżyć cenę wynajmu. Serdecznie polecam dla wypożyczających auta w USA. Kody zadziałały jak złoto. Po trzecie (sztuczka 3) pożyczałem poza lotniskiem! To bardzo ważna podpowiedź, bo wypożyczalnie lotniskowe doliczają opłaty lotniskowe, a przy tak długim wynajmie sumuje się to do konkretnej wartości. Wystarczyło podjechać pociągiem podmiejskim z lotniska do centrum Miami, aby obniżyć wynajem o kilkaset dolarów! Ja wybrałem nawet jeszcze dalszą wypożyczalnię, bo musieliśmy i tak odebrać paczki od Ewy. Co do rodzaju auta to standard. Żadne SUV z napędem na 4 koła! Szkoda pieniędzy, bo w USA i tak wszędzie da się podjechać po asfaltowej drodze, a po kompletnych bezdrożach i tak wypożyczalnie nie pozwalają jeździć. Skupiłem się na autach osobowych i zamówiłem kategorię compact, czyli “Ford Focus or similar”. W efekcie, dzięki bardzo uprzejmemu kierownikowi Hertza w Delray Beach (Thank you Franz!) otrzymałem roczną Hondę Accord, którą właśnie rozpoczynamy naszą przygodę.
Dla chcących pożyczyć na dłużej RV, czyli po naszemu dom na kółkach, camper lub wohnmobil (bardzo popularny tu środek lokomocji), ważna będzie informacja, że najtańszy sposób to przywieźć promem swój pojazd z Europy na wschodnie wybrzeże USA (koszt nieco ponad 1000 USD) i korzystać z europejskiego ubezpieczenia. Wynajem w USA (przy dłuższych okresach) jest bowiem dość drogi. W Peru spotkaliśmy francuską rodzinę, która jeździła wielkim, topornym Renault na francuskich numerach. Zamierzają objechać cały świat w ciągu trzech lat. Wszystko w swoim camperze przewiezionym promem z Francji do Buenos Aires! Obok nas w tej też chwili stoi duży, niemiecki wohnmobil z Düsseldorfu. Tak więc w ten sposób też można!
Ewa pomogła nam bardzo – gromadziła wszystkie przesyłki zamawiane wcześniej ze sklepów internetowych, eBay lub z Polski. Wszystko dotarło na czas i czekało grzecznie. Jak to miło uzupełnić sprzęt i dostać tak zwaną świeżą prasę z ojczyzny! 🙂 Bardzo Ewie dziękujemy – również Tomkowi, Gabi, Ciuncie, Wioli, no i oczywiście mojej wspaniałej mamie, która robiła jeszcze ostatnie sprawunki (Isia dorwała się do polskich książek i cały czas czyta)!
Teraz przed nami kilkanaście stanów, 56 dni i około 10 tysięcy km do przejechania! Obok wstępnie i zgrubnie planowana trasa. Podkreślam, że planowana, bo jak to w takiej podróży wszystko może się zmienić. A trasa w szczególności! Może też i wy coś nam zasugerujecie, bo w końcu mamy trochę czytelników znających USA! Planujemy generalnie przejazd południem Stanów na południowy-zachód i tam buszowanie po okolicach i po parkach narodowych. Zaczęliśmy od Florydy – Miami, park Everglades, plaże i przylądek Canaveral (relacje i zdjęcia już wkrótce), potem będzie południe Stanów z Nowym Orleanem, raczej szybki przejazd przez Texas, Nowy Meksyk oraz Roswell i może wizyta w muzeum UFO, potem pustynie i klimaty Dzikiego Zachodu, podobnie Arizona (rezerwaty Indian koniecznie), powrót przez Nowy Meksyk (przez Santa Fe) bardziej na północ przez Góry Skaliste do Mesa Verde i Arches. Pierwotna wersja zakładała 1000 km (jedynie 🙂 ) skok na północ do Grand Teton i parku Yellowstone, ale prawdopodobnie zostaniemy na południu, a te dwa piękne parki odwiedzimy kolejnym razem. Później planujemy jeszcze Grand Canyon, Death Valley, Sequoia National Park i na koniec Kalifornię, czyli Yosemite National Park, San Francisco, Joshua Tree National Park i może na deser San Diego. Wylatujemy dalej drugiego października z Los Angeles!