Wszystkie portale polecają przed wyjazdem odwiedzenie specjalisty medycyny tropikalnej w celu zasięgnięcia rady dotyczącej szczepień, profilaktyki antymalarycznej i potencjalnych zagrożeń zdrowotnych. Biblią, z której każdy z nich korzysta jest znakomita rządowa amerykańska strona Centers for Disease Control and Prevention. Wszystkie strony i opracowania na temat malarii, podają informacje dużo uboższe niż te, które można znależć na tej stronie. Strony w języku polskim, nawet te poświęcone wyłącznie tematyce chorób tropikalnych, wyglądają jak przedszkolak przy graczu footballu amerykańskiego w porównaniu do kompendium wiedzy, jakie możecie znaleźć na CDC. Gorąco polecam interaktywną mapkę pokazującą zagrożenie malarią w poszczególnych krajach i rekomendującą rodzaj profilaktyki w poszczególnych rejonach. Można również korzystać z nieco skromniejszej strony WHO. Osobom zainteresowanym bardziej popularnonaukowym podejściem polecam gorąco poruszający artykuł w National Geographic o malarii. Na zachętę przepiękne i złowrogie zdjęcie, przedstawiające pasożyty malarii wśród czerwonych ciałek krwi.
Nie będę Was zanudzać teorią, którą sami możecie sobie doczytać na rekomendowanych przeze mnie stronach, ale przejdę do paru praktycznych szczegółów, które przysporzyły nam trochę kłopotów.
Po pierwsze, jeśli posiadacie już żółtą książeczkę, sprawdźcie koniecznie, czy została wystawiona na nowym, obowiązującym wzorze. Powinien on zawierać informację, że jest on zgodny z przepisami zdrowotnymi z roku 2005. Na starym wzorze książeczki widnieje informacja o zgodności z przepisami WHO z roku 1969. Nie wszyscy w Polsce o rozporządzeniu WHO wiedzą, a jak wiadomo, nie jest trudno na jednej z granic trafić na formalistę, który uzna stary wzór książeczki za nieważny (i będzie tu w zgodzie z przepisami) pomimo tego, że zawiera aktualne szczepienia.
Po drugie, lekarze rekomendują wykonanie wszystkich szczepień jednocześnie, a w przypadku niektórych szczepień istnieje określony czas karencji (kilka tygodni), w czasie którego niektórzy niechętnie podają inne szczepionki – dotyczy to przede wszystkim szczepionki na żółtą febrę, która jest szczepionką żywą. Co ciekawe, nie znalazłam informacji w żródłach, że takie postępowanie jest niezbędne. Jeśli chcemy ściśle tych zaleceń przestrzegać, należałoby najpierw sprawdzić dostępność poszczególnych szczepionek w Polsce w miejscu zamieszkania, bo nie wszystkie zalecane szczepionki są w obrocie w Polsce. Nam zlecono między innymi szczepienie przeciw meningokokom A+C, chociaz nie było go na liście szczepień zalecanych w krajach, do których jedziemy. Okazało się, że ta szczepionka nie jest obecnie dostępna w Polsce oraz, że istnieją nie dwa (meningokoki C, na które szczepi się dzieci w Polsce, oraz meningokoki A, przeciwko którym szczepi się osoby udające się w tropiki), ale cztery szczepy, przeciwko którym produkowane są szczepionki – A, C, Y, W-35. W międzyczasie okazało się także, że lekarzom zdarzają się pomyłki i z rozpędu wypisują receptę na popularne menigokoki typu C, zamiast A+C. Ostatecznie zaszczepiliśmy się na A, C ,Y, W-35 a dzieci na A,C i Y. Kiedy doda się do tego zamieszania jeszcze informację, że SANEPID wymaga zaświadczenia o braku przeciwskazań do szczepienia, które jest ważne jedynie 24 godziny, to czapki z głów przed tym, któremu kwestię szczepień udało się rozwiązać podczas jednej wizyty (plus dodatkowej na doszczepienie).
Po trzecie, zła wiadomość dla rodziców wybierających się na tereny malaryczne z pociechami: Malarone Junior polecany w ramach profilaktyki antymalarycznej dzieciom do 40kg nie jest dostępny ani w Polsce ani w Czechach. Zrealizowanie polskiej recepty w Wielkiej Brytanii jest możliwe, ale tylko po jej weryfikacji przez lekarza praktykującego w tym kraju. W Niemczech można wykupić ten lek na polską receptę bez komplikacji.
Na koniec o gadżecie medycznym dla przezornych – dostępne są testy na malarię, które można wykonywać w razie podejrzenia tej choroby w sytuacji, gdy nie jest możliwy szybki kontakt z lekarzem. Testy są proste i szybkie, wykrywają antygeny pierwotniaków we krwi i pozwalają określić, czy mamy do czynienia z najgroźniejszym Plasmodium falciparum, czy też z innym, mniej groźnym gatunkiem. Testy nie zastąpią pełnej diagnostyki medycznej. Cena testu sprowadzonego ze Szwajcarii to 70zl.