Niektórzy czytelnicy naszego bloga zauważyli zapewne, że jakoś ostatnio mniej się dzieje. My też mamy takie wrażenie, ale to chyba z naszej strony celowe działanie. To znaczy celowym działaniem było spokojniejsze potraktowanie Australii, a nie zaniedbywanie czytelników. 🙂
Gdy w końcu po Zimnej Zelandii dojechaliśmy do przyjemnego, ciepłego kraju grzechem byłoby nie odpocząć trochę i nie skorzystać z plaż i wody. W końcu są wakacje, prawda? Tutaj w Australii wakacje trwają w pełni, choć w Polsce też chyba okres świąteczny dobrze się ułożył i wiele osób zrobiło sobie dłuższe wolne od pracy. My w każdym razie korzystając z lokalnych wakacji, słońca i dobrego samopoczucia przemieszczamy się w trybie nieco zwolnionym. Z tego też powodu odwiedziliśmy zachwalane we wszystkich przewodnikach oba wybrzeża wokół Brisbane: Gold Coast i Sunshine Coast. Oba zwiedziliśmy najpierw wraz z naszym niezmordowanym przewodnikiem i gospodarzem Andrzejem (jeszcze raz dziękujemy – na pewno nas czyta), a potem zaszyliśmy się na wybrzeżu słonecznym w Noosa, gdzie spędziliśmy (jak już wiecie) Boże Narodzenie. Zbyt długie siedzenie w jednym miejscu jednak nam nie pasowało, więc zaraz po weekendzie wypożyczyliśmy auto i objechaliśmy trochę okolicę. Mamy więc pełen obraz obu wybrzeży, choć nieco spaczony dłuższym pobytem na północnym – nie da się ukryć, że tutaj nam się bardziej podobało.
Aby było jasne o czym piszemy, należy się ociupinka wprowadzenia. Oba wybrzeża (Gold Coast kilkadziesiąt kilometrów na południe od Brisbane, a Sunshine Coast kilkadziesiąt kilometrów na północ) to nadmorski pas miasteczek wypoczynkowych lub letniskowych ciągnący się przez kilkanaście kilometrów, przy czym Gold Coast na południu skupiony jest bardziej w jednym miejscu, a Sunshine Coast jest nieco bardziej rozrzucone. Wyjaśnijmy po pierwsze klimat: w okolicach Brisbane jest ciepło i przyjemnie. Nie jest aż tak wilgotno, jak na północy stanu Queensland – temperatura w okolicach 30 stopni, słońce w ciągu dnia praży mocno, ale woda w morzu chłodzi akurat tak, jak trzeba. Bajka! Druga sprawa to krokodyle: nie ma ich tutaj. Trzecia rzecz to meduzy-stingery: nie występują. Jedyne zagrożenie ze strony morza to fale i prąd wciągający, więc warto korzystać z plaż strzeżonych (a jest tu ich całe mnóstwo) i po prostu uważać. Teoretycznie są jeszcze rekiny, które się tu czasem pojawiają, ale przypadku ataku nie odnotowano od wielu lat, więc też i strachu nie ma. Wybrzeże jest monitorowane i gdyby się taki pojawił plaża byłaby zamknięta. Słowem: jest jak trzeba.
Gold Coast to druga Floryda – nazwy miejscowości takie same (jest więc Miami Beach), zabudowania też (wieżowce z apartamentami) oraz mnóstwo parków rozrywki. Jest również ciągnąca się wzdłuż morza rzeka robiąca za kanał żeglowny – zupełnie tak, jak na Florydzie. Z jednej strony jest więc morze i wspaniałe plaże, a z drugiej kanał pełen motorówek i innego pływającego sprzętu. Po środku miasteczko Surfers Paradise – o nieco mylącej nazwie, bo tak naprawdę wygląda kubek w kubek jak Miami: gigantyczne wieżowce nad samym morzem. Na wystawie widzieliśmy zdjęcie zabudowy Surfers Paradise sprzed kilkudziesięciu lat – wtedy to może był raj dla surferów, ale teraz jest to śliczny przykład komercyjnego kurortu. Ze starych czasów został deptak nad morzem, ratownicy oraz instytucja Metermaids, czyli pań zachęcających do płacenia za parkowanie. Obecnie to już bardziej chyba atrakcja dla turystów, niż służba publiczna, ale początki takie właśnie były. No i oczywiście zostali surferzy, których nadal jest tutaj sporo.
Sunshine Coast jest spokojniejsze, mniej komercyjne i pełne romantycznych zakątków. Jest park narodowy w Noosa, mnóstwo ślicznych plaż, campingi, słynne targowisko w Eumundi, Australia Zoo oraz wszelakie atrakcje: motorówki do wypożyczenia, kajaki, rowery, wycieczki, lekcje surfingu, centra handlowe i nawet bardzo ciekawe góry (Glass House Mountains), które udało nam się zdobyć. Ale najfajniejsze są oczywiście plaże i wspaniałe, silne fale. Zabawa oczywiście dla całej rodziny doskonała, czego nie muszę nikomu, kto lubi morze wyjaśniać. Tyle, że tutaj fale są mocniejsze niż nad Bałtykiem. Nawet nie tyle większe, co właśnie mocniejsze. Uderzają tak, że czasami ciężko ustać i szorowanie tyłkiem po piasku nie należy do rzadkości. Jest też dużo cieplej zarówno w wodzie, jak i na powietrzu. Korzystamy więc ile możemy, a i Sylwestra chcemy spędzić na plaży – w Nowy Rok już wracamy do Brisbane, aby planować dalszy ciąg naszej wyprawy przez Australię.
Wkrótce zaprosimy Zapraszamy do galerii z Sunshine Coast oraz z z Gold Coast.