Pewnego dnia podszedł do nas chłopiec z rodziny biwakującej obok i zapytał, czy mamy ochotę na s’more. Zrobiłam dość głupią minę, bo nie miałam pojęcia czego się można spodziewać. Z opisu jednak wynikało, że może być to rzecz smaczna, więc się zbrataliśmy z amerykańską rodziną do tego stopnia, że nie dość, że zjedliśmy po s’morsie, to jeszcze zostaliśmy fachowo przeszkoleni, jak się go przyrządza. Ponieważ w Polsce powoli zaczynają się jesienne chłody, a więc sezon na ogniska i grillowanie w pełni, podajemy łatwy i szybki przepis na smakołyk, którym zajadają się tu dzieciaki.
Na s’morsy w wydaniu klasycznym składają się trzy podstawowe składniki: Po pierwsze: marshmallows (do kupienia także w Polsce, są to białe gumowate pianki z syropu fruktozowego, bardzo lubiane przez dzieci) – wypróbowaliśmy je już w Gwatemali na wulkanie Pacaya. Po drugie: mleczna czekolada w podzielona na kostki. I po trzecie: prostokątne ciasteczka rozmiaru naszego chlebka chrupkiego, zrobione z ciemnej mąki i najlepiej z dodatkiem miodu, z charakterystycznym nacięciem w połowie ciasteczka. Mam wrażenie, że takich ciasteczek w Polsce nie ma, ale moim zdaniem śmiało można użyć ciasteczek owsianych z drobno zmielonej mąki o średnicy około 5-7cm. Przygotowanie jest niezwykle proste: ciasteczko kładziemy na grillu, a na ciasteczku kładziemy kostkę czekolady.
Odczekujemy chwilę, aż czekolada będzie miała konsystencję półpłynną, a ciasteczko będzie zrumienione od spodu – nabierze wtedy boskiego lekko orzechowego smaku. W międzyczasie na patyk nadziewamy (tak jak kiełbaskę) marshmallowa i pieczemy nad żarem. Ma zmięknąć i lekko się przyrumienić – będzie się wtedy lekko ciągnął i lepił do palców. Jak się zapali, to nie szkodzi – należy szybko płomień zdmuchnąć i jeśli konsystencja jest dobra, to marshmallow jest gotowy (niektórzy z ekipy 4B to nawet palą marshmallowy celowo :-)). Ściągamy więc z grilla nasze gorące ciasteczko z roztopioną (ale nie rozlaną) czekoladą i na czekoladzie kładziemy upieczoną piankę, przykrywamy drugim ciasteczkiem (lub przełamujemy, jeśli mamy klasyczne s’morsowe ciasteczka), lekko zaciskamy i obracając delikatnie wyciągamy kijek. Jemy od razu, na gorąco i w dowolnych ilościach ;-). Może kaloryczne, ale jaka pychaaaa!
I jeszcze na koniec rada: najważniejsze w smorsach jest ciasteczko – ze zwykłych herbatników nie wyjdzie taki sam rarytas. Ciasteczko koniecznie musi być z ciemnej mąki, i musi być zarumienione od gorąca (może odcisnąć się na nim kratka grilla – będzie jeszcze smaczniejsze…). Jak dla mnie smorsy mogłyby być też bez marshmallows – prażone ciasteczko z mleczną czekoladą satysfakcjonuje mnie w zupełności.
Kochana Beatko, zauważyłam ,że szczególnie „bosko ” Ci smakuje wszystko co jest z czekoladą, miodem ,orzechami i innymi oryginalnymi słodkościami i wcale się nie dziwię. Ja też to lubię, tylko te kalorie! Niestety nie każdemu służą. 4B-może sobie teraz wcinac to wszystko, bo po tylu kilometrach „z buta” po Parach Narodowych obu Ameryk macie na pewno niedobory. Uczące się 2B to nawet muszą się dosładzac, prawda dzieciaki-ekspresowa nauka ,którą co rano zaliczacie to wielki wysiłek. Trzymajcie się.
Nie będę ukrywać – dobra mleczna czekolada to jest to!
No i to się nazywa łasuchowanie na całego! Nie jakieś tam przekąski w restauracyjkach tylko konkretnie i bez wymówek. Chociaż nie przeczę, że dobra knajpa też ma swoje zalety. Jak wiecie wróciliśmy właśnie z Andaluzji, gdzie obok Alhambry w Granadzie, Alcazaru, katedry i ogrodów królewskich w Sewilli, terenów Wystawy Iberoamerykańskiej ’29 i Expo ’92, Muzeum Picassa w Maladze, Wielkiego Meczetu w Cordobie, zamku Medina-Sidonia i innych takich zaprzyjaźnialiśmy się też z kuchnią hiszpańską. Z dużym zapałem zresztą. Zdażyło się nam przy tym zawrzeć serdeczną znajomość z argentyńskim kelnerem w maleńkiej górskiej miejscowości. Ta znajomość zaowocowała przepisem na Gambas al Pil Pil. Natychmiast po powrocie postanowiliśmy odtworzyć pyszne danie a Dzień Chłopaka dostarczył pretekstu. Nie dysponowaliśmy wprawdzie ani habaneros ani jualapenos (w przeciwieństwie do Was, szczęściarze)tylko skoromnymi chili ale i tak wyszło genialnie. Szczegółów nie zdradzam, poczęstujemy was po powrocie, mogę jedynie zdradzić, że Andrzej wczoraj się poskarżył, że piekło dwa razy…
P.S. A propos Andrzeja – dobra passa go nie opuszcza. Na wiadomej skale w Gibraltarze ugryzła go małpa 🙂
A w ogóle to Wy już prawie w locie na Thaiti, prawda? Udanej podróży i fenomenalnych wrażeń na wyspach (Gauguina i nie tylko). Mahana no atua itp.
Tak. Na Tahiti fruniemy dalej dziś wieczorem, czyli polskiego czasu w sobotę rano. Będzie więc przerwa w komunikacji zapewne.
Skoro mowa o komunikacji – przecież tam się mówi po francusku, to bedziesz się miał okazję wykazać, Błażeju. Z tego co pamiętam pobierałeś nauki tego języka. Teraz będzie jak znalazł!
No co ty!? To było dawno i dla zabawy bardziej. NIc nie potrafię powiedzieć w tym pięknym języku. Ale tu po angielsku daje się dogadać.
Brzmi jak zawsze pysznie!!! Juz sobie wyobrazam jakie egzotyczne specjaly beda opisywane podczas pobytu na Thaiti … mniam!!! Zycze wielu cudownych wrazen, nie tylko kulinarnych.