Jeździliśmy po różnych krajach Ameryki między innymi szukając natury i dzikich zwierząt. Trochę znaleźliśmy, choć bardziej chyba jednak były widoczne ruinki, niż zwierzaki. Tapira, na którego bezskutecznie zasadzaliśmy się w parku narodowym w Kostaryce, widzieliśmy co prawda tylko w Mexico City w ZOO, ale za to widzieliśmy na wolności krokodyle, aligatory, koati, wielkie żuki, małpy, papugi i wiele innych zwierzaków. Takiego jednak nagromadzenia, jak tutaj nie spotyka się chyba nigdzie tak blisko cywilizacji. Praktycznie w każdym z parków narodowych w USA, który odwiedzaliśmy (mowa o okolicach Gór Skalistych oraz kraju Indian) sarny przechadzały się przy drodze, a wiewiórki (takie jak tutaj), pręgowce (ang. chipmunk) i kotofretki (ang. ringtail) łaziły po campingu lub okolicach w poszukiwaniu odpadków (jako rodzice kilkakrotnych Junior Rangerów wiemy – podobnie jak nasi Junior Rangerzy – że dzikich zwierząt absolutnie karmić nie należy, a zostawianie na kempingu jedzenia lub odpadków jest bardzo niemile widziane). Dziś jednak dzika natura sprawiła nam swego rodzaju prezent w postaci olbrzymiego jelenia wapiti (ang. elk) jedzącego sobie spokojnie listki niemal tuż przy naszym namiocie.
A było tak: Dzieciaki robią lekcje, jest środek dnia, siedzimy na campingu w parku narodowym Grand Canyon w Arizonie (jakiś kilometr od krawędzi samego kanionu, wysokość 2200 m n.p.m., okolice dość przypominające górskie regiony podnóża Tatr). Mamy niedaleko do toalety (50 m), więc tam podłączyłem notebooka, aby się podładował i zerkam od czasu do czasu, aby mi ktoś tam nie wlazł (choć kraj uczciwy, ale strzeżonego…wiadomo). Na kempingu pustki – wszyscy zwiedzają, ale my akurat mamy czas szkolny i dlatego wróciliśmy po porannych zajęciach z rangerem (było o skamieniałościach). Upał, choć camping ocieniony więc nie jest tak źle. Przyjeżdża pani sprzątająca kibelki – ja zerkam, wchodzi jakiś zagubiony gość za potrzebą – ja zerkam, przejeżdża leniwe auto – zerkam czujnie wciąż. W pewnym momencie jakiś hałas jakby dochodzi z okolic z drugiej strony – zerkam nieśpiesznie: “Ranger przyjechał na koniu, sprzątać drugi kibel, czy co? Albo może wyrywać z ziemi znaki drogowe, bo taki hałas.” Koń jakiś dziwny – patrzę przez krzaki – jakby ogona nie miał, choć rozmiarowo zad jak trzeba. Zaciekawiony wstaję i wychodzę parę metrów dalej na drogę. O kurcze! W krzakach u sąsiada jakieś 20 m ode mnie stoi naprawdę ogromny jeleń (tak naprawdę to wapiti) i szarpiąc się z drzewkiem wyrywa gałęzie rogami, a następnie sobie spokojnie wcina. Hałas robił spory, zerkał na nas ukradkiem (od razu zawołałem rodzinkę, a że jesteśmy jak już mówiłem weteranami to wiemy, że do elka podchodzić nie należy na bliżej niż 15 m – szczególnie teraz jak mają okres godowy i chodzą po parku nieco wkurzone), ale nic sobie z naszej obecności nie robił. Jadł lunch. Akurat jak narobiliśmy mnóstwo zdjęć, nakręciliśmy filmik (poniżej) i nacieszyliśmy się widokiem, to sobie po prostu poszedł w las.
Kolejną niespodzianką był grzechotnik przełażący sobie przez ścieżkę na dole Wielkiego Kanionu Kolorado. A było tak: zeszliśmy do miejsca zwanego Indian Garden (w sumie w dół i w górę 15 km – zajęło nam to 11 godzin ze sporymi przerwami) i tam odpoczywaliśmy. Ja oglądałem tablice informacyjne o szlakach, a Bernaś buszował niedaleko na ścieżce. Nagle woła podekscytowany: “Tato, tato, tu jest wąż! Taki byczy!’” Mając pewność, że po zajęciach o wężach wie jak się zachować (stać spokojnie, bo tutejszy wąż nas nie tknie – nie pachniemy jak jedzenie) nie przejąłem się zbytnio – tym bardziej, że węży widzieliśmy już razem kilka. Skierowałem się w stronę wołania, a Bernaś już mówił “Chodź! On jest coraz bliżej.” Rzeczywiście, kilka metrów od Bernasia przez środek ścieżki przełaził sobie spokojnie sporej wielkości (jak dla mnie sporej) grzechotnik. Przeczekaliśmy go obaj i zawołaliśmy dziewczyny (węże są głuche więc wołać można spokojnie) – zostało zrobione trochę rasowych zdjęć. Dla mnie spotkanie z grzechotnikiem – bomba! Podobnie jeleń (nawiasem mówiąc w sumie w Grand Canyon National Park widzieliśmy potem jeszcze dwa). Nie jakaś tam wiewiórka, czy inny robal, tylko prawdziwie spory zwierz!
Wcześniej były jeszcze kondory kalifornijskie, które udało się tutaj uratować przed wyginięciem (nawiasem mówiąc naprawdę ciekawa historia, jak im się udało tego dokonać) i teraz latają sobie na terenie Wielkiego Kanionu i okolic (wszystkie oznakowane i z nadajnikami przy skrzydłach). Jednego widzieliśmy już w Zion National Park (siedział na drzewie na Angels Landing), a pozostałe właśnie w Grand Canyon National Park. Tam zresztą codziennie o 15:30 odbywa się spotkanie z rangerem połączone z ciekawymi opowieściami o kondorach. Kondory przylatują w te okolice i przelatują rangerowi nad głową praktycznie zawsze. Po prostu lubią sobie szybować nad kanionem akurat tam lub siedząc na skale oglądać widoki. A może ludzi podziwiających je z dołu? Kto wie? W końcu to padlinożercy, a niektórzy turyści po wyjściu z kanionu w godzinach po południowych wyglądają niewesoło. 🙂 Nie było może tak spektakularnie jak przy Cruz del Condor w Peru, ale ptaki tak majestatyczne wyglądają zawsze pięknie – nie zależnie, czy widzimy na raz 10, czy 2.
Zapraszamy na filmik, który skleciłem z ujęć zwierzaków. Galeria ze zdjęciami w przygotowaniu (prosimy o jeszcze odrobinę cierpliwości).
Zapraszamy do najnowszych galerii z parku Zion, Bryce oraz Grand Canyon.
Filmik z jeleniem wapiti i z wężem grzechotnikiem, no i ta muzyka, super bomba.
Ciekaw jestem jaka będzie reakcja, gdy taki gad wpełznie do namiotu, a o jeleniu nie wspomnę???
Łał!!!ale wrażenia. boję się węży, więc nawet malutki robi wrażenie. a ten to taki amlutki nie był. Bernaś jesteś zuch, bo ja bym wiała i darła się i nie wiem jeszczse co. A jeleń? Piękny!!! aha. Michał złamał rękę i ma gips.
nie mogę doiczekać się fotek tego pełzającego robactwa i jelonka. a propo. Jeleń w namiocie !! To byłoby COŚ!!! No ijeszcze jedna rzecz mi nie daje spokoju. łącze w TOALETACH?! lub tuż obok? niezły pomysł na przetwarzanie „energi”. Błażej, siadaj, „ładuj” i wrzucaj foty.
Fotki Utah Zion i Grand Canyon są rewelacyjne, dzięki.
zdjęcia za….!, brak określenia innego! super. dzięki!
no no, coraz bardziej mi się podoba. Piszcie, piszcie, miła ta wirtualna wycieczka, całkiem sporo można zobaczyć zerkając spod klapy waszych plecaków 😉
Trochę spóżniam się z tym komentarzem (miałam trochę zajęc nagłych, niespodziewanych wyjazdów), ale Błażej- Twój dar opowiadania-nie musiałam oglądac filmików.
z filu widac, ze jedynym nieprzewidywalnym zwierzeciem w przyrodzie jest … czlowiek: bedaca metr od grzechotnika wiewiorka (?) zachowywala stoicki spokoj – rozumiem, ze wiedziala, ze nie jest w menu 😉
Musze poczytac gdzies o grzechotce, bo rozumiem, ze w czasie normalnego przemieszczania, jak na filmie, grzechotnik nie halasuje?
Tak, normalnie jak sunie, to po cichutku.
A wiewiórka to była ryzykantaka. Lubiła adrenalinę najwyraźniej.