Nieustające komary oraz kubańskie cygara

EvergladesPierwsze, co zrobiliśmy po przyjeździe USA, to wizyta w parku narodowym Everglades. W końcu lądowaliśmy w Miami, a jesteśmy już wprawionymi turystami przyrodniczymi. Zawsze myślałem, że  Everglades to pełne bagien lasy zamieszkałe głównie przez aligatory. A tu sie okazuje, że jest to wielka rzeka słodkiej wody, rozpoczynająca się prawie w połowie Florydy i mająca kilkadziesiąt kilometrów szerokości. Ta powolna, płytka rzeka przepływa przez tereny trawiaste tworząc tak naprawdę wielką łąkę zalaną słodką wodą. Wodą, która nieustannie i powoli porusza się w stronę morza. Nawet na zdjęciu satelitarnym południowej części Florydy można zobaczyć nurt tej rzeki. Proponuję poeksperymentować z Google Maps, Google Earth lub Bing Maps (zdjęcie obok pochodzi właśnie z tego ostatniego). W naturze wygląda to bardzo ładnie, żyją tam żółwie (widzieliśmy!), aligatory (też widzieliśmy!) oraz całe mnóstwo ptaków. Teren jest olbrzymi i oczywiście najlepsze widoki i kontakt z naturą jest w czasie wędrówki pieszej lub łodzią w głąb parku (jest sporo miejsc campingowych na mapie). Jest tylko jedno ale. Komary! Cholerne komary! Zaatakowały nas już pierwszego wieczoru (spaliśmy wtedy blisko granicy parku) i nie odpuszczały do końca. Gryzą szybko i zdradliwie. Niby samo ukucie nie boli tak jak od polskiego komara jeziornego, ale bąbel swędzi potem krótko i piekielnie. Po chwili widać też sporą banię na skórze, bo zdaje się, że reakcja obronna organizmu jest poważna (nie znam się na tym, ale tak mówi Beata). Tak więc na drugi dzień po zwiedzeniu parku i zrobieniu wielu zdjęć zwialiśmy na Florida Keys (wysepki na samym południowym czubeczku Florydy) zażyć nieco słońca i piasku.

Tu trzeba przyznać, że lekko się rozczarowałem. Jest to dość turystyczne miejsce, ale przede wszystkim zupełnie inne niż sobie wyobrażałem. Może po pobycie na Cayes w Belize i Hondurasie miałem nieco zmienioną optykę? W każdym razie górne Keys (te bliżej stałego lądu), to nie są małe wysepki połączone mostem. W zasadzie przez wiele kilometrów prawie się nie czuje, że to wyspy. Wszystko (jak to w USA) jest wielkie, a mapa jak zwykle daje złudny obraz sytuacji. W każdym razie wysepkowo zrobiło się dopiero bliżej końca Keys i tam też zanocowaliśmy na małym Fiesta Key, który w całości zajęty był przez ośrodek campingowy. Przy wyborze opcji: kąpiel w morzu (słonym i pełnym motorówek) lub w basenie (pełnym dzieci) – nasza gromadka wybrała basen. Tak, tak później sie nasi czytelnicy dziwią skąd takie opóźnienia w postach i zdjęciach. Cóż 4B też muszą czasem pomoczyć się w wodzie. 😉

Grafitti kubańskie Wracając z Keys wstąpiliśmy za namową Gabi (oraz Lonely Planet) do kubańskiej dzielnicy Miami – Little Havana. Pierwsza obserwacja była taka, że z hiszpańskim jeszcze się nie żegnamy. Główna ulica nazywa się Calle Ocho i nie chce inaczej (ulica ósma, lub po prostu Eight Street). Miami ma bardzo dużą mniejszość (czy też większość) hiszpańsko-języczną i gdy sprzedawca na stacji benzynowej pod Miami przyznał się do honduraskich korzeni opowiadając, że Polska ma niezłych piłkarzy (Lato i Boniek przewijali się przez ostatnie miesiące w rozmowach – i tutaj dokładnie tak samo), uśmiech od razu pojawił się na nam na twarzach. Niestety akurat była niedziela po południu i Little Havana wyglądała na lekko wymarłą – chyba dopiero wieczorem coś się zaczyna dziać. Mieliśmy więc pecha. Druga obserwacja była taka, że nie da się ukryć: po ponad 3 miesiącach spędzonych w różnych miastach Ameryki Łacińskiej dzielnica kubańska w wydaniu amerykańskim wygląda … bardziej amerykańsko, niż hiszpańsko. Ulice są szerokie, samochody amerykańskie, a sklepy tylko udają zostawioną gdzieś ojczyznę. Miło jednak zobaczyć, jak bardzo kubańczycy trzymają się swoich tradycji i jak próbują na tym budować biznes. Ilość restauracji z jedzeniem kubańskim, sklepów z pamiątkami i fabryk cygar (koniecznie hand-rolled) była bowiem spora, a malutki park (udający Parque Central) pełen gwaru.

Zapraszamy do galerii

7 Responses to Nieustające komary oraz kubańskie cygara

  1. Aldek pisze:

    Pierwszy bezstresowy opis, spokojnie, pełna sielanka, gdyby nie te „Komary! Cholerne komary!”
    Pozdrawiam pogryzioną, spokojną gromadkę

  2. Ania Dziuba pisze:

    O tak, pewnie teraz jedyna zgroza, która na was czeka to jasno-brązowa ciecz, podawana w barach i większości hoteli na śniadanie, której nie wiem dlaczego nadano nazwę KAWA. Ciekawa jestem, czy trafi do Kącika Łasucha 🙂 Z tego co pamiętam, to była jedyna rzecz, uprzykrzająca mi radosny pobyt w USA.

    • Beata Kotełko pisze:

      W hotelach to rzeczywiście kawa nie jest najlepsza, ale Starbucksa lubię, szczególnie kanapki z jajkiem. Ciekawe, czy w Polsce będą takie same…

  3. Anonim pisze:

    Czym lepszy hotel tym mocniejszy aromat kawy…Niestety nie kazde misteczko ma bardzo popularne tutaj teraz ,,kawiarnie” (czesto w ksiegarniach takich jak Borders, czy tez Barnes and Noble), ktore podaja prawdziwa kawe. Niestety, cena za taka kawe czasami przekracza dzienny budzet oszczednego turysty. W ksiegarniach jest fajnie, Wy pijecie kawke, a dzieci maja swoj kacic i tam moga spokojnie spedzic czas. Beatko do Starbucksu na Grunwaldzkim nie wpadlam(czy tez do Häagen-Dazs®a w Renomie, polecam Rum Raisin!), przynam sie, ze tej kawy wlasnie nie lubie(zbyt przepalona,jak na moj smak),wiec nie wiem czy te kanapki z jajkiem maja?k Nie wiedzialam, ze w Starbucksie mozna zjesc…
    Jak bedziecie w Nowym Orleanie to koniecznie beignety i kawa z cykoria! French Quarter na pewno, ale blagam nie Bourbon Street!!!!!Gabi

    • Ania Dziuba pisze:

      Niestety nie zauważyłam zależności pomiędzy ceną doby hotelowej a jakością kawy … zarówno w Sahara LV (45,00 USD) jak i AmeriSuits (130,00 USD) jak i Crown Plaza Chicago (230,00 USD) na śniadanie dostawałam lurowate coś o smaku przepalonej słomy. Nie zaliczyłam Hilton’a, może tam czeka na gościa jakiś boski napój … W Starbucks i Barnes and Noble faktycznie można się napić dobrej i niedrogiej kawy, z jednym ALE – nie są to miejsca gdzie się chodzi na śniadanie, a ja właśnie rano potrzebuję dawki kofeiny. Ale mam nadzieję, że starsi z 4B jakoś dadzą radę i będą mieć mięcej szczęścia 🙂

  4. Beata Kotełko pisze:

    Pewnie, że sobie damy radę.
    Po pierwsze generalnie rzecz biorąc kawę pijamy sporadycznie, a niektórzy z nas o siódmej rano budzą się z uśmiechem na twarzy i bez kawy. A poza tym na naszych kempingach za 20$ kawę czasem też dają gratis, jak widać wyżej może nawet taką jak w Crown Plaza, więc sobie używamy 😉
    Do Starbucksa nie na śniadanie? Ależ bardzo smaczne śniadanie można zjeść przy laptopie z mailami. Ka-na-pki z jaj-kiem! Ka-nap-ki z jaj-kiem!. Polecam. Dwa lata temu miałam dużą frajdę zajadając je w Denver. Nie wiem czy są w Polsce.

  5. Anonim pisze:

    Wspolczuje, bo ja tez jestem ta z tych, ktora potrzebuje dawke (2-3) kofeiny. Z tego powodu czesto woze ze soba swoj wlasny express do kawy….bo musze ja miec (i to dobra)natychmiast jak sie zbudze. Jeszcze jedna opcja, nastepnym razem prosze zagladnac do lobby hotelu, gdzie przewaznie jest osobna kawiarenka (zwykle niezalezna od hotelu) gdzie mozna wypic dobra kawke.Gabi

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s