Pamiętaj, lewą stroną

Droga krajowa numer 1 “Pamiętaj, jedź lewą stroną!” – pożegnał mnie żartobliwie David (mąż Ani z Zielonego Wzgórza) po tym, jak mu opowiedziałem o moim przypadku z oponą. No i rzeczywiście starałem się cały czas. Mogę powiedzieć, że się udało: przejechaliśmy ponad 6 tysięcy kilometrów (sam się zdziwiłem, gdy sprawdziłem licznik na końcu), a ja cały czas jechałem po lewej. Trzeba też uczciwie przyznać, że człowiek się dość szybko przyzwyczaja i na trasie praktycznie nie ma to znaczenia (raz mnie tylko obtrąbili, gdy odruchowo wyjechałem z bocznej drogi na prawą stronę i zacząłem niefrasobliwie jechać patrząc na zbliżający się z przeciwka samochód). Najgorzej jest przy manewrach, parkingach i w innych takich wesołych miejscach. Wyobraźcie sobie na przykład, że tutaj nawet parkingi są zorganizowane odwrotnie, czyli jadąc po lewej wjeżdżamy na lewo i poruszamy się dookoła (na przykład parking na końcu drogi, albo piętrowy parking ze ślimakiem) zgodnie z ruchem wskazówek zegara. U nas wręcz przeciwnie. Niestety nie ma to związku z półkulą południową i siłami Coriolisa. Po prostu tak jest ustalone w krajach z ruchem lewostronnym i już (nawiasem mówiąc piesi też tak się poruszają na chodnikach, czy schodach, ale to już inna historia).

Autostrada pod Auckland Ku mojemu zdziwieniu Nowa Zelandia ma mniej kilometrów autostrad niż Polska, choć kraj to teoretycznie bardziej rozwinięty gospodarczo. Myślałem, że mniej się nie da (trochę niepatriotycznie, prawda?) 🙂 Gdy jednak przeliczy się to na liczbę mieszkańców, to już z nami wygrywają niestety. Nowozelandczyków jest bowiem 4 mln (słownie: cztery), zaś nas już ciut ponad 40. A i jeszcze: Wellington należy również do grupy stolic, do których dochodzi autostrada – w przeciwieństwie do naszej poczciwej Warszawy (w Europie jesteśmy zdaje się jedyni, nawet Tirana ma autostradę).

 

Największy wiadukt W Nowej Zelandii są też dwa odcinki płatnej autostrady, ale tu już nie mamy co się nawet porównywać. Nie dość, że jest mniej więcej dwa razy taniej niż na odcinku Kraków – Katowice, to jeszcze płatność odbywa się elektronicznie. Każdy samochód przejeżdżający przez bramki jest rejestrowany kamerą (nie ma stanowisk do płacenia, więc nikt się nie zatrzymuje), a potem kierowca ma 3 dni, aby opłacić swoje myto – na podstawie tablicy rejestracyjnej. Opłatę można wnieść przez Internet, telefonicznie lub w specjalnym automacie na parkingach po obu końcach autostrady. System jest połączony z rejestrem pojazdów, bo nawet dla potwierdzenia podaje jaką marką samochodu i jakim rocznikiem jechałeś. W Katowicach jedyny sposób to gotówka w budce. I to po obu stronach drogi, więc trzeba się dwa razy zatrzymać i dwa razy truć środowisko.

Mostek jednokierunkowy Za to jakość dróg w Nowej Zelandii przypomina jako żywo naszą ojczyznę, bo główne drogi wyglądają jak nasze (a nawet często są węższe). Jest też wiele pomniejszych szos wiejskich oraz sporo szutrowych, które są tu na porządku dziennym – u nas służą do dojazdu do domostwa, a tu czasami są normalnym szlakiem komunikacyjnym. Dodatkowo na drogach (nawet tych głównych, o jednocyfrowej numeracji) często spotyka się mostki jednokierunkowe. Są na tyle wąskie, że dwa auta nie przejadą jednocześnie. Na dłuższych w połowie zorganizowana jest mijanka, ale generalną praktyką jest zwolnienie przed mostkiem w celu rzucenia okiem kto ma pierwszeństwo (oznakowania są wyraźne) i czy z przeciwka coś na mostek nie wjeżdża.

Szutrowa droga a na niej opos Cały czas więc trzeba trzymać się lewej, pamiętać o kierunkowskazie umiejscowionym z drugiej strony kierownicy (nadal nie rozumiem dlaczego?), błogosławić automatyczną skrzynię biegów (bo ręczną obsługuje się lewą ręką, więc stopień trudności rośnie) i trzymać się bardziej środka drogi, bo zdając się na standardowy instynkt i wyczucie szerokości auta można lewą stroną łatwo o coś zahaczyć (a tam przecież jeszcze druga osoba się znajduje), uważać na licznych ostrych zakrętach (szczególnie w górach) oraz starać się rozjechać jakiegoś oposa podobnie jak typowy Nowozelandczyk, który zwyczajowo już stara się zmniejszyć przy każdej nadarzającej się okazji populację tych znienawidzonych tu szkodników.

Nie jest więc łatwo, ale za to “trudy” jazdy po Nowej Zelandii wynagradzają kierowcy takie widoczki:

Pocztówka z NZ wzorowana na pocztówce z USA Urocza droga 1
Urocza droga 2 Urocza droga 3

A! I na koniec jeszcze jedno. Wynikiem naszego jeżdżenia po Nowej Zelandii są nie tylko te liczne relacje krajoznawcze, ale również podróż przez świat Władcy Pierścieni, na którą serdecznie zapraszam zainteresowanych (głównie fanów).

7 Responses to Pamiętaj, lewą stroną

  1. Nieznane's awatar Aldek pisze:

    Do stolicy powiatu ostrzeszowskiego też nie dojedziesz autostradą.
    Pozdrawiam

  2. Nieznane's awatar Tomek pisze:

    Bez skrzyni biegów to ominęłą Cię połowa przyjemności – najlepiej jest po powrocie, jak człowiek uderza lewą ręką w szybę szukając gałki od biegów 🙂

  3. Teresa's awatar Teresa pisze:

    Ja poproszę jedno takie zdjęcie (widoczek zza kierownicy) jako tapetę na pulpit :). Ale to po powrocie.
    Myślę, że klimat Australii, pozwoli Wam rozgrzać się wreszcie po pięknej, ale i wyjątkowo rześkiej Nowej Zelandii. I na częstsze notki 😉

  4. Nieznane's awatar Jola-mama pisze:

    Nawet lokalny patriotyzm wrocławski ostatnio mnie zaczął opuszczac, ponieważ jechałam na basen 45min.(normalnie 15min). W pewnych godzinach Wrocław „stoi”.Budowy i remonty są totalnie wszędzie. Najlepszy jest rower i wiele osób tak się porusza,ale ja nie jestem przecież z NZ i ze względu na chlodek – rower poszedł w odstawkę. W Australii na pewno będziesz już Błażeju wytrawnym kierowcą lewostronnym i tego Ci życzymy. Całuski dla sezonowych „4 Kangurów”.

  5. Teresa's awatar Teresa pisze:

    Uroczystość Św. Mikołaja a tu nie ma nowej notki, buuuu . Mam nadzieję, że chociaż do Was dotarł?

  6. janusz's awatar janusz pisze:

    sprzedaz auta w n. zeelandii – moze nie byc slodko: konczylem wakacje w n.z w marcu, czyli ichniej jesieni, w christchurch. oczywiscie chcialem sprzedac auto, kupione tanio i raczej parchate. kupione z zalozeniem, ze oddam je na zlom. za zlomy placa roznie, ale max. okolo 300 nzd, w duzych miastach. na dlugo przed momentem pozbycia sie auta szukalem wszelkich mozliwych sposobow sprzedazy. i klientow. miejscowi sa kompletnie dolujacy, na ogloszenie – auto na sprzedaz – zawsze odpowiadaja pytaniem czy auto jest wciaz na sprzedaz, a po odpowiedzi potwierdzajacej milkna. wszyscy. takie zboczenie narodowe. jedna niemka w swoim ogloszeniu napisala: tak, auto jest na sprzedaz, tak, auto jest na sprzedaz. na pewno wciaz dostawala pytanie, czy auto jest na sprzedaz. w miedzyczasie sprzedalem kola, na ktorych byly dobre opony, zamieniajac sie na lyse. probowalem sprzedac akumulator, jako ze mialem drugi, slaby, ktory juz nie chcial krecic po nocy z przymrozkami. ten slaby wystarczyl, zeby dojechac na zlom. zapomnialem, ze mam dobry bagaznik dachowy, i ze moge go sprzedac – do dzis sie pukam po glowie. tak wiec sprzedawalem co sie dalo po kawalku. oczywiscie przy okazji sprzedazy wszelkiego sprzetu kampingowego i wszystkiego, co bylo sprzedajne. a w n.z., krolestwie shit,u, wszystko jest. w christchurch pojechalem na auto gielde dla backpackersow. po lecie, czyli na koniec sezonu, bylo tam kilkanascie vanow, wartych miedzy 6 a 15 tys. nzd. i nic innego. I ZERO KUPUJACYCH!!! zero. mniemniaszki, co to wylozyli taka kase na swoje autka, plakali, ze latwiej sprzedac auto na antarktydzie. a czego sie spodziewali kupujac auto? naiwne dzieci? nawet nie bylo tam sępow i naciagaczy, placacych po 500 dolarow za auto. jest ich w tym kraju mnostwo, mnie tez podchodzili z tak kosmicznymi propozycjami, ze ja bym nigdy takiego oszustwa nie wymyslil. np. : zostaw mi auto i upowaznij do sprzedazy, a jak go sprzedam, to ci wysle kase gdziekolwiek w swiecie. i kilka innych, co juz nawet wole nie pamietac. konczac wakacje, chcialoby sie pozbyc auta w przeddzien wylotu. a to jest nieosiagalne, jesli chce sie sprzedac. jak sie sprzeda wczesniej, to trzeba , przez nie wiadomo ile dni, spac w hostelu. ( w ch.ch. noc w hostelu dochodzila do 100 nzd., w izbie zbiorczej troche taniej) wiec sie trzeba kisic w miescie, nie wiadomo po co, w syfie, tracic czas i pieniadze. bez sensu. a jak sie nie sprzeda? porzucic na parkingu przed lotniskiem? niektorzy to proponowali. ale 15 tys. nzd szlag trafia. tez bez sensu. dalem za swojego parszka 850 dollar, troche w nim musialem dlubac, przywiozlem sobie podstawowe narzedzia. musialem zmienic opony, bo zdarlem na szutrach do drutow. oczywiscie ze zlomu. tak ze dolozylem pare stow na rozne czesci. na zlom oddalem go za 300, za kola wzialem 150. spalem w nim do ostatniej chwili, ze zlomu pojechalem prosto na lotnisko. ogolnie, nie wydalem na spanie ani jednego centa przez kilka miesiecy. oczywiscie wydalem na benzyne, bo zeby znalezc miejsce na noc, czasem trzeba bylo duuuuzo sie najezdzic. a adolfki z gieldy dla backpackers? nie mam pojecia, ale ich zalamane miny i wyparowana buta byly slodkie. tudziez ich glupota, bezdenny brak wyobrazni. das ist keine deutschland, madchen. angielski swiat nie dziala po niemiecku, a autka do oszustow po 5 stów! albo zostawione przed lotniskiem….

Dodaj odpowiedź do Jola-mama Anuluj pisanie odpowiedzi