Już w czasie międzylądowania w Sydney dopisywał nam dobry humor. Było w końcu ciepło, ani jednej chmurki na niebie i leciutki wietrzyk. W Cairns lądowaliśmy o 21.45 czasu lokalnego, wg naszego “biologicznego” czasu była już za piętnaście pierwsza w nocy. Specjalnie nie zwróciliśmy na to uwagi, rozentuzjazmowani upałem i wilgotnością. Nie wszyscy niestety. Siński oznajmił z drżeniem głosu, że on Australii nie chce zwiedzać, bo tu tak gorąco. Ale był zmęczony i śpiący, więc go tatuś wziął na ręce i marudzenie ustało. Następnego dnia siedział cały czas w basenie, więc tropiki też mu już raczej odpowiadają. Komu zresztą nie.
Rozbiliśmy się po omacku, wrzuciliśmy nasze bagaże bezwładnie do środka i zalegliśmy na karimatkach bez ciepłych śpiworów, w cieniutkich piżamkach i bawełnianych prześcieradełkach. Niewiarygodna odmiana. Pierwszego dnia obudziliśmy się o piątej rano. Coś furczało, gulgotało, skrzeczało, chrypiało i zachłystywało się własnym trelem w kilku miejscach na raz, z niemałym zdumieniem stwierdziliśmy też, że kilka bliżej niezidentyfikowanych, choć znanych nam już z Tahiti ptaszków tłukło się zawzięcie przed naszym namiotem. Na dworze wychodziło słońce, było dwadzieścia parę stopni i w powietrzu unosił się słodki zapach kwiatów. Skrzeczały kolorowe papugi, przelatujące z drzewa na drzewo w sobie znanym celu. Co tu dużo kryć, było cudownie.
W czasie wstępnego rekonesansu odkryłam targ owocowo-warzywny. Papaje, mango i czarne zapote leżały obok nektaryn, arbuzów i śliwek, samych rodzajów sałaty naliczyłam chyba piętnaście, świeże zioła i mieszanki przyprawowe do curry cieszyły oko zaraz obok świeżo wysmażonych sajgonek i szaszłyków z kalmarów. Wyglądało jednak na to, że Cairns ma do zaoferowania także inne rozrywki – gabinety kosmetyczne oferujące woskowanie panom i paniom, po którym od razu można spryskać ciało brązującym balsamem, setki pubów i klubów z rozrywkami mniej lub bardziej dla dorosłych, biura turystyczne reklamujące nurkowanie na rafie i skydiving (skoki z samolotu z dużej wysokości, spadochron otwiera się nisko nad ziemią), plac zabaw i uroczy deptaczek w centrum. Tak więc grzejemy się ile wlezie (2B się głównie moczą).
Becia. Ja to widzę, że twoja druga miłość, to targi owocowo- warzywne. Lepszego obiektu uczuć nie mogłaś znaleźć, też bym tak sobie popodziwiała barwne, świeżutkie dary(wiosny? czy czego tam, w tamtej szerokości?)
Lato jest tutaj, lato…
A właściwie pora deszczowa, jak słusznie zauważyła Gabi. To znaczy pada raz na trzy dni mniej więcej :-). I ciepło cały czas..
A z targu rybkami to jakoś nie znalazłam w Cairns, ale będę szukać… 🙂
Znowu dobra wyżerka i ciepełko. Ale Wam dobrze. Smacznego i przyjemnej zabawy, tylko bez skoków z samolotu z dużej wysokości.
Pozdrawiam „rozentuzjazmowanych upałem i wilgotnością”
Wcięło mi komentarz 😦
To jeszcze raz napiszę: Ciekawe jakie będą Wasze odczucia przy wigilijnym stole gdy na dworze takie tropiki ? 🙂
A basen na plaży, widoczny na zdjęciach, marzenie… ech.
Na razie przyglądamy się makietom sanek i renifera tudzież ubranego w futerko Mikołaja…
Beata i wstępuj koniecznie do ichnich sklepów rybnych -to jest szaleństwo. Dla Was to już może mniejsze, ale pamiętam ,że nam ( 17 lat temu jednak)- szczęki opadały. Isia i Bernasiu – ale Wam zazdroszczę tej ciepłej wody oraz następnych mozliwości nurkowania. Narysujcie też-każde z Was swoje odczucie na temat-„Przygotowania do Święt Bożego Narodzenia latem „. Całuski
Witajcie: No to macie szczescie, jezeli dobrze pamietam to listpad do kwietnia to pora deszczowa. Czy Kuranda Scenic Railaway jest w Wazych planach? Polecam. Pozdrawiam Gabi
listopad, railway, Waszych..ugh!GH
Kurandę sobie odpuszczamy głównie ze względów finansowych, a ponieważ jedziemy za parę dni na Cape Tribulation to będzie i tak lepiej.
Poza tym, jak już zauważyłaś, my często atrakcje popularne omijamy i kierujemy się w atrakcje z wyzwaniem 😉
Brzmi fantastycznie!!! Tylko pozazdroscic i miec nadzieje ze upal do glowy nie uderzy 🙂
Wybacz, za Was wzielam za zwyklych turystow….prawde mowiac myslalam o dzieciach. Dobrze, ze ,,uciekacie” z Cairns na Cape Tribulation. Chociaz tam tez znajda sie lokalni turysci, bo to przeciez okres swiateczny. Pozdrawiam :-)H
Nie przejmuj się Gabi. Jak widać z nastepnej naszej relacji (https://hoparoundtheglobe.com/2009/12/10/bariera-pokonana/) potrafimy też wmieszać się w tłum zwykłych turystów. 😉
Pozdrowienia