Fly me to the Moon, czyli dzieci w wirówce

Wirówka 4G a w środku nasze dzieci Rodziców wszelakich – czytelników naszych relacji – informujemy, że dzieci sztuk dwie wsadzone do wirówki przeciążeniowej dającej przyspieszenie 4G funkcjonują po wyjściu bez zmian. Wszystkie funkcje życiowe w normie. Nie ustępują nawet różnego rodzaju efekty uboczne funkcjonowania, czyli bycie niegrzecznym, nie słuchanie się rodziców, marudzenie oraz niechęć do nauki czytania. 😉 Może trzeba było ich rozkręcić do 16G, bo na takich wirówkach ćwiczą tutaj prawdziwi astronauci? A już myślałem, że wystarczy poczwórny ciężar, aby odsiać złe myśli od dobrych (przypomnę, że przy przyspieszeniu 4G przykładowy Bernaś ważący normalnie 25 kg “urósł” nagle do 100 kg). Może złe myśli nie mają ciężaru i nie podlegają prawu ciążenia? Ciekawe, czy Newton też miał takie dylematy. No, ale dość tych (ponurych?) żarcików i czas wyjaśnić o co w tym wszystkim chodzi.

Stanowisko startowe a na nim gotowy prom kosmiczny Otóż będąc na Florydzie, nie mogliśmy nie pojechać do centrum lotów kosmicznych Kennedy Space Center na przylądku Canaveral (Floryda, USA) – ja szczególnie wszystkich 4B tam ciągnąłem jako fan kosmosu, kosmonautyki, astronomii, literatury S-F i Gwiezdnych Wojen. Centrum im. prezydenta Kennedy’ego (w części udostępnionej dla zwiedzających) to wielkie interaktywne “muzeum” (lub jak kto woli edukacyjny park rozrywki) prowadzone przez NASA, a poświęcone amerykańskiemu programowi lotów kosmicznych. I w zasadzie będące uhonorowaniem ich osiągnięć w tej dziedzinie. Wszystko podane jest oczywiście w nad wyraz profesjonalny sposób. Są tam różnorakie wystawy, pokazy, puszczane są filmy (w tym dwa trójwymiarowe w wielkim IMAXIE), można na własne oczy zobaczyć olbrzymią rakietę Saturn V (używaną w latach 60 i 70 ubiegłego stulecia do podróży na księżyc) lub stanowisko startowe wahadłowców (foto wyżej) i ich olbrzymi garaż (jeden z największych pod względem objętości budynków świata), wsiąść samodzielnie do rakiety lub pomachać robotowi kosmicznemu. Można wreszcie dać się wystrzelić razem z promem kosmicznym (Shuttle Launch Experience) lub rozpędzić w wirówce. Można też jadąc autobusem wycieczkowym przez ogrodzony teren centrum (już poza muzeum) zobaczyć aligatora, gniazdo orłów, czy też mnóstwo ptaków – teren jest bowiem olbrzym, a w dużej części wyludniony (wszystko za płotem, ruch mały, a odległości między instalacjami duże – przyroda ma więc gdzie rozwijać skrzydła). Na koniec oczywiście można jeszcze kupić sobie pamiątkę lub dwie (kostium kosmonauty dla dzieciaka, koszulkę, czapeczkę, Monopoly kosmiczne, modele rakiet lub kuchenne rękawice imitujące rękawice kombinezonu próżniowego). Słowem: świetna zabawa dla całej rodziny! My w sumie spędziliśmy tam prawie półtora dnia (bilety są dwudniowe).

Rakieta Alana Shepparda czyli duży fajerwerk z człowiekiem na czubku Zadziwiające jest to, w jak bardzo ciekawy sposób Amerykanie potrafią chwalić się swoimi osiągnięciami. W końcu od programu Apollo minęło już 40 lat, a tu dalej jednym z ważniejszych tematów są właśnie szczegóły tego programu i odwaga ludzi biorących w nim udział. Ta odwaga, bohaterskość i pęd ku nieznanemu są podkreślane na każdym kroku. Czytelnik zapyta, czy to nie przesada? Czy nie przechwalają się po prostu i nie odgrzewają tzw “starych kotletów”? Moja odpowie3dź: nie! Nie da się tego ogarnąć, jeśli nie zobaczy się na własne oczy repliki rakiety, którą Alan Sheppard (pierwszy Amerykanin w kosmosie) dał się wystrzelić na orbitę. Dał się wystrzelić jest tutaj odpowiednim sformułowaniem. Z zewnątrz wygląda to bowiem jak w sumie dość niewielki (kilkanaście metrów wysokości) cylinder zrobiony z nitowanej blachy pochodzącej jakby żywcem ze statku wycieczkowego z filmu Rejs (foto obok). Podobny byle jaki materiał, podobne nity, podobna ponad 50–letnia technologia. Toporna, prosta i skuteczna. Na czubeczku bardzo malutka kabinka, gdzie można tylko leżeć na plecach, a pod plecami kilkunastometrowy słup materiału wybuchowego i dysza wylotowa. Taki spory (bardzo spory) chiński fajerwerk, tyle że z człowiekiem na końcu. I ten człowiek dał się wystrzelić (dosłownie!) na ponad 200 kilometrów ponad powierzchnię Ziemi. Równie dobrze mógł w połowie lotu zostać rozsadzony na kawałki jak wiele próbnych rakiet, które pokazywano nam na filmach. A jednak wsiadł do rakiety, zacisnął zęby i bez praktycznie żadnych zabezpieczeń, czy planów awaryjnych (miejsce było tylko na aparat tlenowy i spadochron) postawił pierwszy amerykański krok w przestrzeni (goniąc zawzięcie Juriego Gagarina). Został bohaterem narodowym i jego imię jest tu nadal wysławiane.

Silniki rakiety Saturn V Podobnie program Apollo i loty na księżyc – jak do teraz największe wg mnie osiągnięcie USA w dziedzinie wszelakich podbojów. Trzeba zobaczyć rakietę Saturn V, jej całą konstrukcję oraz skomplikowany proces pozwalający wielkiej rakiecie podzielić się na kawałki i dokładnie zgodnie z wymyślonym programem lotu dostać się na Księżyc, wystartować i wrócić. Z olbrzymiej rakiety na Ziemię wraca tylko malutka kapsuła wielkości sporego samochodu. Reszta jest niejako zużywana na potrzeby różnych procesów po drodze. Serdecznie polecam Kennedy Space Center wszystkim, którzy będą mieli okazję być na Florydzie. Nie tylko z dziećmi. Tego nie da się zobaczyć nigdzie indziej na świecie, a przeżycie naprawdę otwiera horyzonty (a wcześniej proszę jeszcze rzucić okiem na Apollo 13 i Kosmiczni kowboje). Aż żal, że ze względów politycznych, czy też finansowych program lotów kosmicznych rozwija się teraz dużo wolniej, niż w latach sześćdziesiątych ubiegłego stulecia. Są inne potrzeby społeczne – to jasne – ale mimo to szkoda. Moglibyśmy już być na Marsie, a nie teraz zastanawiać się jak wrócić na Księżyc. Technika i sposoby użyte do tego, aby dostać się tam i wrócić na Ziemię nie są aż tak wymyślne (przynajmniej na obecne czasy). Tylko patrząc na cały proces można zrozumieć, jak dużo pomysłowości musieli wykazać konstruktorzy. Niestety od 1972 roku nikt z Ziemian nie był na Księżycu, bo program został zawieszony. Szkoda. 😦 Obecnie NASA planuje właśnie powrót na Księżyc (celem przypomnienia sobie, jak to jest na obcym gruncie), a potem lot załogowy na Marsa. To będzie coś. Cała misja będzie musiała trwać około 2 i pół roku – to aż tak daleko! Mam nadzieję, że dożyjemy tej chwili i będziemy mogli śledzić przebieg wyprawy. Tym razem przez szerokopasmowy Internet, telewizję High Definition oraz inne wirtualne gadżety, które do tego czasu będą wymyślone.

3 Responses to Fly me to the Moon, czyli dzieci w wirówce

  1. Aldek pisze:

    Jeżeli 4G zostało zaliczone, to może Bernaś i Isia zakwalifikują się (w niedalekiej przyszłości) na lot, np na Marsa. Rok czy dwa już znaczenia niema.
    Pozdrawiam tych z dookoła świata.

  2. Ania Dziuba pisze:

    Hmmmm … powiadacie że wszystkie funkcje życiowe dzieci w normie? Poproszę o jakieś twarde dowody, np. relacje Isi. Ciekawa jestem jakie wrażenia mają bezpośredni użytkownicy wirówki przeciążeniowej.

  3. Jola-mama pisze:

    No właśnie ja też czekam na relacje młodych ,bo obiecali również z Disleyendu najciekawsze i wręcz przerażajace przezycia dla częsci 4B-opisac.Bierzcie się dzieciaki do pracy-rok szkolny za pasem, zróbcie rozgrzewkę. A co do Księżyca, to chętnie obejrzałabym relacje w nowoczesnej technologii ze stąpania po Srebrnym Globie, bo pamiętam kiepską transmisję telewizyjną , ale była!-mimo obrzydliwej Komuny- z pierwszej wyprawy w lipcu 1969 roku z zejsciem człowieka (Armstrong). A Mars? Też byłoby fajnie ogladac na żywo transmisje z pobytu 4B na Czerwonej Planecie.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s