Z okazji spóźnionego Dnia Dziecka rodzice zabrali nas do Chiminike, Centrum Interaktywnego położonego na obrzeżach Tegucigalpy, stolicy Hondurasu. Ktoś z czytelników mógłby sobie pomyśleć: “Centrum Interaktywne”?! Przecież to Dzień Dziecka! Dzieci zanudzą się tam na śmierć! Rodzice powinni zabrać je do wesołego miasteczka, aquaparku lub choćby McDonalda, żeby miały jakąś frajdę!” Przyznaję, że nazwa “Centrum Interaktywne” brzmi bardzo poważnie. Ja też tak myślałam, ale tylko przez krótką chwilę – do momentu wejścia do budynku. Śmieszny zewnętrzny wygląd budynku – fioletowe i oszklone ściany – sprawiają złudne wrażenie, że gdy wejdziesz do wnętrza ujrzysz wielką salę pełną komputerów i siedzących przy nich wąsatych kasjerów w czarnych garniturach ;-). Nic z tych rzeczy! Sala była rzeczywiście wielka i fioletowa, jak zewnętrzne ściany budynku, lecz na suficie przywieszone były kolorowe fale, na licznych ławkach siedziały metalowe żaby z różnymi przedmiotami w rękach (gitara, książka, laptop), a wycieczka szkolna w czerwonych mundurkach siedziała na środku sali. Na widok tego wszystkiego myśl o komputerach i ponurych jak chmura gradowa urzędnikach natychmiast się ulotniła.
Na pierwszym piętrze była kosmiczna wystawa. W małej budce z napisem “Lecimy w kosmos” leżała skała z Księżyca przywieziona przez Apollo XVII. Można było tam też odbyć wyścigi w układaniu Układu Słonecznego. Na następnym piętrze był sterowany dźwig, kopara oraz sklep z prawdziwą kasą, sztucznymi produktami i wózkami. Lecz najfajniejsza była armata powietrzna mieszcząca się w środku sali. Nie chodzi mi oczywiście o prawdziwa armatę tylko o plastikowy kosz i podłączoną do niego rurę, do której wrzucało się kulkę (takie jakie są u nas w Ikea na placu zabaw), kręciło sie specjalnym pokrętełkiem, co powodowało strzał do plastikowej “tuby”. Kulkę można było potem poprowadzić trzema różnymi torami, lecz każdy z nich prowadził do pojemnika umieszczonego na górze konstrukcji.
Sala poniżej była poświęcona biologii człowieka. Można było tam sprawić, że ogromny nos kichnie – poprzez drapanie specjalnych etykietek w jego wnętrzu. Można było też “wydalić się” wchodząc przez język, stając na kubkach smakowych, następnie lecieć przełykiem – krótką, czerwoną w środku rurą do żołądka, a następnie przez jelito wypaść na brązową matę udającą odchody (nie śmierdziała :-)). Można było też spowodować wymioty specjalnej machiny oraz zagrać w olbrzymią operację – trochę inną niż nasza, ponieważ wyciąga się pacjentowi, a potem wkłada się na właściwe miejsce jelito, kość itp., a nie wiaderko, czy klucz. Ja własnoręcznie wyciągnęłam nieszczęsnemu pacjentowi serce z dziurki na przełyk. Jeszcze w sali obok mieściła się metalowa “rzeka” (zdjęcie poniżej), z chmury spływała woda do gór i górskich rzeczek, aby potem popłynąć rzeką i zabrać ze sobą rybki i różne rzeczy. Na rzece można było budować zapory, łowić ryby i budować krany.
Po skorzystaniu ze wszystkich atrakcji tego poziomu, przeszliśmy na następny – a zarazem ostatni poziom centrum interaktywnego. Pierwsza sala tego poziomu była poświęcona historii Hondurasu. W jej najciekawszej części – czasach Majów – można było pobawić się w archeologa. Ja znalazłam stellę przedstawiającą jednego z władców Majów, a Bernaś wykopał stellę w głową i bezgłową rzeźbę. Dalej można było zrobić sobie zdjęcie jako pirat i król Majów, przebrać się w ludowy strój honduraski i posłuchać tradycyjnej muzyki. Oczywiście nie omieszkaliśmy skorzystać z tych atrakcji. Druga sala była salą energii. Zapalaliśmy tam lampki za pomocą rowerów, podnosiliśmy ciężarki, a także leżeliśmy na łożu z kolcami – zupełnie jak hinduscy fakirzy.
Gdy zaliczyliśmy to wszystko pozostał nam tylko “szalony dom”. Był to mały domek położony na zewnątrz. Kiedy do niego weszliśmy okazało się, że podłoga jest pochyła. W pierwszym pokoju był stół bilardowy i wyobraźcie sobie – na tym stole można było postawić nieruchomą kulkę!!! Rzeczywiście można zwariować. 🙂 Następny pokój przypominał zwykłe pomieszczenie mieszkalne – łóżko, wentylator i tak dalej. Nic ciekawego. Ale ogólnie Chiminike fantastyczne i bardzo się cieszę, że tam poszliśmy.
No Isia, tak sobie myślę, że taki reportaż z Waszej wyprawy powinnaś wysłać do National Geographic. Bardzo ładnie i obrazowo napisany. Szczególnie mi się podobał fragment „wydalenia”. Już widzę jak dumni rodzice zadzierają nosa.
Pozdrawiam całą rodzinkę.
Iśka, to super miejsce! Może tak we Wrocławiu coś takiego by urządzić/
Hej,Isia ,jak zwykle-jesteś bardzo spostrzegawcza i pieknie atrakcje tego Centrum opisałaś. Jesteście dopiero na początku podróży,a już tyle zaskakujących i ciekawych miejsc zobaczyliście. Rodzice bardzo Wam urozmaicają każdy dzień i chyba to doceniacie? Postarajcie się jak najwięcej zapamiętac, a potem nam opowiecie o tych najfajniejszych przygodach. Bernaś ten skok z pomostu na Utili to był „na zatkany nos”? Ha, ha , a „na kelnera” też skakałeś? Buźka !