Krokodyla daj mi luby

Kanion Sumidero by Bernaś (jest nasza żółta motorówka i krokodyl) Żeby nie było, że tylko jemy, obijamy się oraz uciekamy przed świńskim choróbskiem i trzęsieniami ziemi to może dziś parę słów o lokalnej tu atrakcji, czyli Canyon de Sumidero. Pojechaliśmy tam wczoraj z naszego urokliwego San Cristobal (pół godzinki z górki na pazurki), kupiliśmy bilety na łódź i pognaliśmy w stronę kanionu. Wycieczka bardzo fajna, bo nie był to leniwy spływ kanionem, tylko szybka przejażdżka motorówką. Pomimo tego, że cały kanion objęty jest parkiem narodowym, nikt się specjalnie nie przejmuje i pełne turystów motorówki z doczepnymi silnikami 200 KM gnają w prawo i w lewo 45 km/h (mierzyłem GPS-em). Zresztą sama rzeka też nie wygląda na najczystszą, a kanion jako dzisiejsza atrakcja turystyczna jest wynikiem działań człowieka, gdyż na samym końcu jest spore jezioro zakończone tamą z wodną elektrownią. Dzięki zaporze woda w rzece przecinającej góry podniosła się (w najgłębszym miejscu ma 260m – tu już naprawdę sporo) i pozwoliła na swobodne pływanie, gdyż koryto rzeki ma nawet w najwęższym miejscu jakieś 30 metrów szerokości. U nas zieloni na pewno przywiązaliby się do drzew albo pikietowali przy przystani. W pierwszym przypadku zjadłyby ich krokodyle, a w drugim wyrzuciliby ich Meksykanie. Tutaj to jest czysty biznes, bo każdy turysta zostawia 150 pesos (ok 40 zł), a ruch tam mają wielki. Nasz pilot nie przejmował się zbytnio mijającymi nas łodziami (prawidłowo wykonywał manewr pokonywania fali), pływającymi kłodami (niektóre wielkości pnia drzewa) oraz wystającymi w niektórych miejscach głazami i pruł wodę tylko lekko manewrując. Po drodze mieliśmy kilka przystanków, aby popodziwiać krajobrazy i tutejszą faunę. Chyba największe wrażenie zrobił na nas krokodyl leżący sobie nieruchomo na przybrzeżnym piaseczku (żyje ich tam w parku narodowym coś koło 200 sztuk). Nie przejął się nami, choć byliśmy od niego jakieś 10 metrów i spał w najlepsze. Drugiego widzieliśmy za to w wodzie – przepływał koło nas leniwie machając ogonem. Nie byłoby wesoło wpaść do wody, oj nie. Prócz krokodyli były jeszcze sępopodobne ptaszydła, których nazwy nie pamiętam. Ogólnie bardzo fajna wycieczka na świeżym powietrzu. Nie będę sie silił na poetyckie opisy krajobrazów – widoczki z miasteczka i kanionu można popodziwiać w galerii, którą dorzucamy.

Po leniwych trzech dniach w górskim San Cristobal de las Casas (2100 m. n.p.m.), gdzie ukryliśmy się przed zarazą oraz po kilkukrotnym odwiedzeniu przez Beatę lokalnego targu (z maseczką na twarzy, choć tu ani jednego przypadku grypy na razie nadal nie ma) i zjedzeniu kilku kilogramów pomarańczy, mango, avocado, bananów (zupełnie inne, ale bardzo dobre) oraz innych smakowitości jedziemy jutro do Palenque.

14 Responses to Krokodyla daj mi luby

  1. Gabi i Tom pisze:

    Hmmmm stinkpot-(slang) motorboat (motorowka)….

  2. gaianer pisze:

    Park, krokodyle, a „zieloni”..
    Pewnie. Tam jest po prostu NORMALNIE…
    Już Wojtek Cejrowski się tym faktem zachwycał,
    Nawet miastem Mexico, pomimo jego 20 milionów ludzi,
    permanentnego smogu i kłopotów z wodą..
    Zaprawdę – warto chyba rozważyć wszystkie „za” i nawet nie „przeciw”,
    porównujące nasze, jewruopiejskie „bezpieczeństwo” i „kontrolowany dostatek”,
    z meksykańskim podejściem do spraw, prawda ? :-))…
    Jeszcze ciekawiej to porównanie pewnie wypadnie dalej na południe 🙂
    Choć niby obydwa „standardy” nie są do siebie w ogóle przystawalne –
    to jednak warto sobie chyba uzmysłowić, jak wielu Europejczyków osiadło na stałe w Ameryce Południowej, i to od bardzo dawna, nie wspominając o Niemcach po 2-giej Wojence Światowej :-))))…
    Krótko mówiąc – porównać koszty „bezpieczeństwa” z kosztami…wolności :-))….

  3. Basia Widera pisze:

    Mgły w Palenque o świcie… No, może bez przesady z tym świtem, powiedzmy o poranku, ale warto wstać. Wiem, że się ciut powtarzam, ale to jest jeden z najpiękniejszych widoków jakie w życiu widziałam. Myślę, że tam na chwilkę zapomnicie o stresie. I oczywiście rozglądajcie się za krzaczkami avocado 🙂

  4. Asia S. pisze:

    … skoro oni mają tak komercyjne podejście, żyją z turystyki, to może ten krokodyl, co leżał na brzegu był sztuczny, albo prawdziwy – wypchany, a ten w wodzie też jakiś „lewy”… a powaznie, to oczywiście zazdroszczę wycieczki )))) gratuluję wyboru trasy!!!

  5. aga pisze:

    rany! Beata ja tez bym na tym targu utonęła. to wygląda fantastycznie.

  6. Niestety Basiu, nie bedzie zadnych mgiel w Palenque o swicie, bo tu wszystko zamkniete. Wszystkie miasta majow, wszystkie wodospady, wiekszosc knajp itepe. Rano wiejemy zatem do Gwatemali. Trzymajcie kciuki. (piasne z kafejki wiec bez polskich liter)

  7. Gabi i Tom pisze:

    Wiec nie bedzie Cinco de Mayo w Meksyku….

  8. Gabi i Tom pisze:

    Jewropejski????? Przyznam, ze znam tego slowa, okreslenia? Czy moze mi ktos to wytlumaczyc?

  9. Basia Widera pisze:

    Droga Gabi, jewropejski to po prostu „european” tylko z rosyjską wymową żeby było bardziej wschodnio, lokalnie, z poprzedniej epoki i może małomiasteczkowo… I to bardzo zabawnie brzmi biorąc pod uwagę dążenie do europejskiej, zachodniej unifikacji, czasami za wszelką cenę i wbrew rozsądkowi.
    Bećku, Błażejku! Nie martwcie się. W Gwatemali jest równie pięknie a mniej komercyjnie. Będą mgły w Antigua i w Tical. Na wschód od jeziora Flores też jest przepiękne miasto Majów i najprawdziwsza dżungla, nieodwiedzana przez stada turystów. Jeśli ma się więcej czasu, a wy go właśnie uzyskaliście, to można tam dotrzeć do absolutnie niezwykłych, owianych mgiełką tajemnicy miejsc. Same nazwy wywołują dreszczyk emocji, np. „Il mundo perdido” (zagubiony, utracony świat). I chociaż trudno w to uwierzyć Gwatemala jest jeszcze bardziej kolorowa niż Meksyk. A chwilowo chyba też bezpieczniejsza. No i te wulkany! Że o wodospadach Las Verapaces nie wspomnę. Cudny klimacik ma targ w Chichicastenango i jezioro Atitlan (Lago de Atitlan). Naprawdę nie macie czego żałować!

  10. Basia Widera pisze:

    O, widzę że mi się włoski rodzajnik wypsnął 🙂 Chciałam powiedzieć „El Mundo Perdido” naturalnie. Chociaż jak sądzę kwestia rodzajnika wam zwisa a ja tu o rzeczach ważnych zamierzałam. We Flores, na wyspie, znajdźcie koniecznie Restaurante La Luna! Polecamy ryby i krewetki. No niebo w gębie!!! Tam też powinien być internet, ale w Casa Azul też będzie. Całusy.

  11. Gabi i Tom pisze:

    Dzieki Basiu! Stopery, wielkie sorki, jewropejski. To nowe ,,slowka” w moim leksykonie. Jak pisalam 45 lat poza Polska, robi swoje. Nad Atlantykiem dzisiaj mgla, deszcz, ale cieplo, grzebie w ogrodku…Jolciu, chyba odpoczniecie w ten weekend mam nadzieje, ze przy lampce dobrego czerwonego wina. Mam nadzieje, ze dzieci Was doceniaja! Blazejowie, ciesze sie, ze jestecie w Gwatemali, zazdroszcze…sciskam dzieciaki. Isiu czekam na Twoje relacje, co widza oczy nastolatka w tak innym swiecie? Calusy Gabi

  12. Dotarlismy do Flores w Gwatemali. Z przygodami. Bedzie z tego niezly tekst, ktory oczywiscie szykujemy. Mamy fajne fotki. Cierpliwosci.

  13. Gabi i Tom pisze:

    Stworzyliscie nienasyconego potwora, the blog! Musicie go codziennie karmic…..GH

  14. Gabi i Tom pisze:

    1 Maj!!! Ach, wspomnienia Polski w latach szescdziesiatych …Kiedys (dawno) na wiecu recytowalam (w ramach Teatru Poezji) wiersz Władysława Broniewskiego ,,Bagnet na Bron”
    dziwne, ze do dzisiaj pamietam te slowa:
    “Kiedy przyjdą podpalić dom,
    ten, w którym mieszkasz – Polskę,
    kiedy rzucą przed siebie grom
    kiedy runą żelaznym wojskiem
    i pod drzwiami staną, i nocą
    kolbami w drzwi załomocą –
    ty, ze snu podnosząc skroń,
    stań u drzwi.
    Bagnet na broń!”
    Who said brainwashing didn’t work??? GH

Dodaj odpowiedź do Gabi i Tom Anuluj pisanie odpowiedzi