Jezioro Atitlan w Gwatemali znane jest ze swojej urody z racji położenia (ok. 1500m n.p.m.), trzech otaczających je wulkanów i ciekawych otaczających je wiosek. Do jednej z nich wybraliśmy się, aby ujrzeć na własne oczy czczonego przez Majów Maximona. Dziw to nad dziwy, gdyż jest to drewniana rzeźba postaci męskiej zaciskającej w ustach grubaśne cygaro. Podobno uosabia on Judasza Iskariotę skrzyżowanego z Pedro de Alvaradem – hiszpańskim konkwistadorem oraz bogami Majów. Zgaduję, że to cygaro pochodzi od Pedro, bo Judasz raczej chyba cygara nie próbował, a bogów Majów nawet się boję o to posądzać. Co więcej, postać ta jest obnoszona w procesji w Wielkim Tygodniu i na ten okres wędruje do specjalnego niebieskiego domku jakieś 30m od kościoła. Poza ostatnim tygodniem Wielkiego Postu Maximon pomieszkuje u różnych osób z miasteczka, u każdego z wybrańców pozostając przez rok. Jako że miejsce pobytu się zmienia nie jest łatwo go znaleźć bez przewodnika, dlatego kiedy już na przystani podszedł do nas dziarski sześćdziesięciolatek pokazując nam wymiętą czarno-białą fotografie niezwykłego bożka, postanowiliśmy skorzystać z jego usług. Żwawym krokiem poprowadził nas po stromych i maleńkich uliczkach Santiago Atitlan przerywając spacer krótkimi, rzeczowymi i entuzjastycznymi objaśnieniami: “Banany!”, “Awokado!”, “Piękny hotel!”, “Kukurydza!”, “Mała kukurydza!”. Maszerowaliśmy już dość długo, kiedy w końcu weszliśmy najpierw na czyjeś podwórko, a potem do czyjejś stodoły przekształconej na coś w rodzaju kapliczki nad którą powiewały kolorowe religijne wycinanki, które widzieliśmy już wcześniej przed kościołami w Meksyku. Choć półotwarta, było tam wyraźnie cieplej niż na zewnątrz i pachniało żywicą (copal), którą pali się tu w trakcie modlitw. I to pali się jej chyba dużo, bo na klepisku stał jej spory kubełek. Uprzedzono nas o zakazie robienia zdjęć, tym bardziej że ubrany po europejsku szaman właśnie odprawiał ceremonię Majów – modlił się głośno w swoim języku i zapalał świeczki klęcząc przed posągami nie tylko samego Maximona, który zajmował zaszczytne miejsce, ale stojących obok świętych Józefa, Maryi, Filipa i kilku innych. Wszyscy odziani byli w kolorowe szatki sprawiające wrażenie dość przypadkowej zbieraniny.
Sam posąg Maximona wyglądał jak zblazowany rastafarianin zakutany w różnorakie kolorowe chusty i szaliczki z zawadiackim uśmiechem na ustach, długimi włosami przykrytymi góralskim kapeluszem i z grubym, palącym się cygarem w ustach. Wyglądał tak, jakby się dobrze bawił oglądając odwiedzających go zagranicznych turystów, którzy na dodatek jeszcze zostali poproszeni o złożenie mu na leżącą u stóp plastikową tackę ofiary (oczywiście w formie lokalnej waluty – quetzali). Pewnie śmiał się z nas nieziemsko odurzony lekko dymem z kadzideł, świeczek i cygara: “Kolejnych mi tu stary Pedro przyprowadził. Znowu z Lonely Planet w ręku. Tak samo jak wszyscy poprzedni nie mają zielonego pojęcia, o co tutaj chodzi, a tylko wyczytali o mnie w ramce na stronie 140 i chcą koniecznie zobaczyć słynnego Maximona!”.
Po tej wizycie nasz przewodnik zaprowadził nas do kościółka, gdzie tym razem bez problemów porobiliśmy kilka zdjęć świętym w kontrowersyjnych ubrankach. Mini galeria tu.