Trzy tygodnie

31 marca 2009

Projekt Golfstrom - odliczanie Do wyjazdu zostało już niecałe 3 tygodnie, więc naprawdę robi się gorąco. W końcu wyjeżdżamy na prawie rok z domu! I to z dziećmi, które przy okazji muszą wcześniej skończyć naukę. Wiszący na drzwiach licznik typu countdown zrobiony na wzór zimorodkowego (dzięki!) codziennie rano przypomina ile jeszcze zostało dni. Mieszkanie mamy zawalone kartonami, w które pakujemy różne rzeczy (bo mieszkanie oczywiście na czas wyjazdu należy wynająć), a na ścianie powieszone trzy wielkie listy:

  1. ZAŁATWIĆ
  2. KUPIĆ
  3. ZABRAĆ

… i dyndający na sznurku roboczy flamaster do nanoszenia nowych punktów i skreślania istniejących. Na razie na tej pierwszej liście jest cała rzesza spraw jeszcze nie skreślonych. Myślę, że pod koniec spróbujemy tu najważniejsze spisać – tak na pamiątkę oraz dla ewentualnych naśladowców. Sporo sprawunków jest jeszcze na tej drugiej liście, ale tym się najmniej przejmujemy, bo są to w większości już drobiazgi. Najważniejszy sprzęt już mamy. Postaramy się też w przyszłości zaprezentować tutaj listę pakunkową, która na razie jest bardzo rozgrzebana. Limit bagażu na głowę to 20 kg na większości lotów, a poza tym to wszystko trzeba potem nosić, więc tak naprawdę nie możemy przesadzać. Tym bardziej, że nasz najmłodszy (pomimo bohaterskich deklaracji) wiele tego bagażu nie uniesie. Choć w teorii mamy więc sumaryczny limit 80 kg, to w praktyce jakieś 45. Inaczej na odcinkach naziemnych to ja musiałbym robić za wielbłąda, a to mi się nie uśmiecha.


Szlachetne zdrowie

17 lutego 2009

Wszystkie portale polecają przed wyjazdem odwiedzenie specjalisty medycyny tropikalnej w celu zasięgnięcia rady dotyczącej szczepień, profilaktyki antymalarycznej i potencjalnych zagrożeń zdrowotnych. Biblią, z której każdy z nich korzysta jest znakomita rządowa amerykańska strona Centers for Disease Control and Prevention. Wszystkie strony i opracowania na temat malarii, podają informacje dużo uboższe niż te, które można znależć na tej stronie. Strony w języku polskim, nawet te poświęcone wyłącznie tematyce chorób tropikalnych, wyglądają  jak przedszkolak przy graczu footballu amerykańskiego w porównaniu do kompendium wiedzy, jakie możecie znaleźć na CDC. Gorąco polecam interaktywną mapkę pokazującą zagrożenie malarią w poszczególnych krajach i rekomendującą rodzaj profilaktyki w poszczególnych rejonach. Można również korzystać z nieco skromniejszej strony WHO. Osobom zainteresowanym bardziej popularnonaukowym podejściem polecam gorąco poruszający artykuł w National Geographic o malarii. Na zachętę przepiękne i złowrogie zdjęcie, przedstawiające pasożyty malarii wśród czerwonych ciałek krwi. 

malaria-parasites-523039-sw

Nie będę Was zanudzać teorią, którą sami możecie sobie doczytać na rekomendowanych przeze mnie stronach, ale przejdę do paru praktycznych szczegółów, które przysporzyły nam trochę  kłopotów.

Po pierwsze, jeśli posiadacie już żółtą książeczkę, sprawdźcie koniecznie, czy została wystawiona na nowym, obowiązującym wzorze. Powinien on zawierać informację, że jest on zgodny z przepisami zdrowotnymi z roku 2005. Na starym wzorze książeczki widnieje informacja o zgodności z przepisami WHO z roku 1969. Nie wszyscy w Polsce o rozporządzeniu WHO wiedzą, a jak wiadomo, nie jest trudno na jednej z granic trafić na formalistę, który uzna stary wzór książeczki za nieważny (i będzie tu w zgodzie z przepisami) pomimo tego, że zawiera aktualne szczepienia.

Po drugie, lekarze rekomendują wykonanie wszystkich szczepień jednocześnie, a w przypadku niektórych szczepień istnieje określony czas karencji (kilka tygodni), w czasie którego niektórzy niechętnie podają inne szczepionki – dotyczy to przede wszystkim szczepionki na żółtą febrę, która jest szczepionką żywą. Co ciekawe, nie znalazłam informacji w żródłach, że takie postępowanie jest niezbędne. Jeśli chcemy ściśle tych zaleceń przestrzegać, należałoby najpierw sprawdzić dostępność poszczególnych szczepionek w Polsce w miejscu zamieszkania, bo nie wszystkie zalecane szczepionki są w obrocie w Polsce. Nam zlecono między innymi szczepienie przeciw meningokokom A+C, chociaz nie było go na liście szczepień  zalecanych w krajach, do których jedziemy. Okazało się, że ta szczepionka nie jest obecnie dostępna w Polsce oraz, że istnieją nie dwa (meningokoki C, na które szczepi się dzieci w Polsce, oraz meningokoki A, przeciwko którym szczepi się osoby udające się w tropiki), ale cztery szczepy, przeciwko którym produkowane są szczepionki – A, C, Y, W-35. W międzyczasie okazało się także, że lekarzom zdarzają się pomyłki i z rozpędu wypisują receptę na popularne menigokoki typu C, zamiast A+C. Ostatecznie zaszczepiliśmy się na A, C ,Y, W-35 a dzieci na A,C i YKiedy doda się do tego zamieszania jeszcze informację, że SANEPID wymaga zaświadczenia o braku przeciwskazań do szczepienia, które jest ważne jedynie 24 godziny, to czapki z głów przed tym, któremu kwestię szczepień udało się rozwiązać podczas jednej wizyty (plus dodatkowej na doszczepienie).

Po trzecie, zła wiadomość dla rodziców wybierających się na tereny malaryczne z pociechami: Malarone Junior polecany w ramach profilaktyki antymalarycznej dzieciom do 40kg  nie jest dostępny ani w Polsce ani w Czechach. Zrealizowanie polskiej recepty w Wielkiej Brytanii jest możliwe, ale tylko po jej weryfikacji przez lekarza praktykującego w tym kraju.  W Niemczech można wykupić ten lek na polską receptę bez komplikacji.

Na koniec o gadżecie medycznym dla przezornych – dostępne są testy na malarię, które można wykonywać w razie podejrzenia tej choroby w sytuacji, gdy nie jest możliwy szybki kontakt z lekarzem. Testy są proste i szybkie, wykrywają antygeny pierwotniaków we krwi i pozwalają określić, czy mamy do czynienia z najgroźniejszym Plasmodium falciparum, czy też z innym, mniej groźnym gatunkiem. Testy nie zastąpią pełnej diagnostyki medycznej. Cena testu sprowadzonego ze Szwajcarii to 70zl.

 


Bilety Round the World (RTW)

18 grudnia 2008

Mapa z AirtrekZ tą trasą i biletami to jest tak, że kierowaliśmy się zasadą: ma być ciepło. Mój pierwszy pomysł był taki, aby zacząć od USA i tam kupić auto, którym można przejechać niemal jak Tony Halik aż do Ameryki Południowej (Tony jechał w drugą stronę i trochę dłużej jechał – nie da się ukryć). Jednak, gdy sobie poczytałem jakie formalności trzeba spełnić, aby amerykańskim samochodem przejechać choćby do Meksyku, to mi trochę mina zrzedła. No i jeszcze pozostawał Darien Gap, czyli niebezpieczny kawałek bezdroża panamskiego. Wszyscy zalecają, aby ten region przelecieć górą i darować sobie próby przejazdu. Zbyt łatwo można być tam obrabowanym. I to niejednokrotnie obrabowanym. Nie mówiąc o tym, że nie ma tam drogi! Sprawa prosta: odpadł pomysł przejechania jednym ciągiem, a ponieważ ze względu na pogodę kwiecień i maj na USA wydawał się być trochę za zimny (pisała już o tym Beata), ułożyliśmy trasę najpierw przez Amerykę Środkową, potem przez Południową. Musieliśmy więc znaleźć bilety lotnicze, które by uwzględniały nasze nietypowe wymagania.

Od razu wyszło, że trudniej będzie znaleźć dogodne połączenie za pomocą biletu jednej firmy. Dość szybko odpadła oferta Star Alliance (Lufthansa) oraz OneWorld (British Airways). Tamtejsze aplikacje do budowania trasy odmawiały współpracy uparcie twierdząc, że takich połączeń nie da się zbudować. Za to lektura ich stron internetowych pokazała, jak czasami tanio można polecieć dookoła świata (prosty bilet RTW British Airways w granicach 6000 złotych).

World_golfstrom Za bilety zabraliśmy się więc fachowo za pomocą firm specjalizujących się w takich nietypowych usługach. Na pierwszy strzał poszła firma AirTreks (z Los Angeles), gdzie na stronie internetowej jest fajna aplikacja do budowania trasy, która od razu na bieżąco oblicza wstępne ceny (nam wyszło coś koło 3700 USD). Pozwala to w spokoju pobawić się rożnymi ideami, a przy okazji zorientować się którędy najłatwiej polecieć. Po wysłaniu kilku naszych próśb o ofertę dostaliśmy mailem coś, co było potem bazą przy porównywaniu cen biletów (ta oferta to było już 4900 USD). Oferta AirTreks nie była na oko taka zła (wtedy dolar jeszcze był po 2,50) ale okazało się, że można lepiej. Następną firmą było RoundTheWorldFlights.com z Londynu. Tu oferta, która dostaliśmy była tańsza (2300 GBP), ale zakładała dwa różne bilety i mniej fragmentów lądowych. Zerkaliśmy też na stronę TravelMood, ale to też nie było to. Na końcu trafiliśmy na polecaną w naszej mądrej księdze firmę spod Londynu: Travelnation. Tam nie ma na s tronie wymyślnej wyszukiwarki, ale są za to takie oferty, że mucha nie siada: prosty przelot dookoła świata z kilkoma przystankami za 800 GBP – funt jest teraz po 4,3 zł więc to wychodzi nieco ponad 3400 zł! Taniej niż Lufthansą do USA z Wrocławia (poza promocjami)! Skontaktowaliśmy się z agentem Travelnation podając nasze złożone wymagania i opisując różne opcje (opcji było kilka). Korespondencja była bardzo gęsta, choć czas reakcji tamtej strony to czasem nawet kilka dni. Okazało się, że to, co decyduje o cenie naszego biletu to Ameryka Południowa z powrotem do USA (jest to jakby cofnięcie się) oraz liczba przystanków na Pacyfiku. Liczbę przystanków zredukowaliśmy szybko z 4 do 2 (miały być Hawaje, Polinezja, Samoa i Fidżi, a została Polinezja i Fidżi z przelotem własnym na Tonga). Za to dodaliśmy lądowe przejazdy przez Nową Zelandię i Australię. Po wielu mailach i kilku telefonach udało się ustalić odpowiednią ofertę (około 1900 GBP na głowę). Wpłaciliśmy zaliczkę i poczuliśmy, że naprawdę się zaczyna!


Piekielni braciszkowie

29 października 2008

Don't panic

Ooops. Huknęło zdrowo, jak Lehman Brothers padł. A razem z nim padł kurs złotego. Zważywszy, że część funduszy na naszą podróż mamy jeszcze w złotówkach, uderzy nas to po kieszeni. Miejmy nadzieję, że sytuacja zmieni się w ciągu kilku następnych miesięcy…

Na razie czekamy mając nadzieję, że okropny the Economist rzuca podłe oszczerstwa, twierdząc, że kurs złotówki (oraz forinta i hrywny) względem dolara może się  załamać. Jak i również, że the New York Times zdrowo przesadza pisząc o „once hot Poland”.

Drogi New York Timesie, we are hot, hot, hot!


Lektury obowiązkowe

7 października 2008

Nasze przewodniki

Przyszły przewodniki zamówione wcześniej na Amazonie. Ponieważ już nie raz tam kupowałem, to wiedziałem, że to dobry sposób oszczędzenia paru złotych. Bardziej egzotyczne przewodniki jak Polinezja, czy Australia kosztują u nas w księgarni prawie 100 zł sztuka, a zamówione przez Amazon o połowę taniej. Wraz z przesyłką do Polski. Opłaca się, bo dolar jest nadal korzystny, choć już nie tak, jak w sierpniu, gdy wymieniliśmy sporą część budżetu wyjazdowego. Poza tym nie czarujmy się – wybór w USA jest dużo większy. Na szczęście Urząd Celny postanowił nie zaglądać nam do paczek i przyszły one bez problemów. Kiedyś mi się niestety zdarzyło oclenie, ale to zdaje się były filmy, a nie książki. W każdym razie są!

Teraz pozostaje je przeczytać. Jest tego cała masa i wspólnie z Beatą zabieramy się do roboty. Dzięki tej lekturze możemy jeszcze to i owo na naszej trasie zmienić. Będziemy się starali wstępnie oszacować budżety na poszczególne kraje, bo nie da się ukryć, że jeśli coś nie będzie się mieściło w ramach naszych możliwości, to wyleci. Przykra prawda.

Zacząłem się też zastanawiać co zrobić z tymi książkami, jak już się będziemy pakować. Wszystkich nie weźmiemy – to pewne. Część być może prześlemy wcześniej do znajomych w USA, aby mieć partię na drugą część wyjazdu. A część pewnie zeskanujemy, skserujemy fragmentarycznie lub prze…notujemy. Zobaczy się. W każdym razie żal byłoby je zostawiać – takie są ładne. Samo ich przeglądanie – są pełne kolorowych zdjęć i opisów fajnych miejsc – dostarcza niezłej frajdy. Przed nami więc bardzo sympatyczne jesienne wieczory.


Podróż jak małżeństwo

17 września 2008

Journey and marriage

“A journey is like marriage. The certain way to be wrong is to think you control it.”

Cóż… Steinback z pewnością miał rację i pewnie boleśnie się o tym przekonał, my jednak dokładamy wszelkich starań, aby naszą podróż zaplanować rzetelnie, choć nie w każdym detalu. Dla perfekcjonisty takie przedsięwzięcie to prawdziwy koszmar logistyczny. A jednocześnie musi być miejsce na wolność, wiatr we włosach i podróż w zgodzie z marzeniami, które będą się pojawiać także po drodze.

Podział zadań jest następujący:

Błażej – łączność, IT, logistyka finansowa, ubezpieczenie, specjalizacja: USA, Australia, Oceania i Nowa Zelandia

Beata – dokładne trasy i budżety w poszczególnych krajach, komunikowanie się w Ameryce Łacińskiej, zdrowie, przepisy, społeczności podróżników, specjalizacja: Ameryka Łacińska i Indochiny

Oboje – sprzęt, dogranie szczegółów ze szkołą i przedszkolem, mieszkanie

Wygląda na to, że na etapie planowania taki podział działa dość dobrze. Zobaczymy jak będzie później, jak się okres narzeczeński skończy ;-).