Wyrzuć lub zgłoś

26 października 2009

Mandat od 200$ W czasie lotu z Fidżi na Nową Zelandię puszczono nam filmik, po którym powiało grozą. Z towarzyszącym podkładem muzycznym godnym filmów sensacyjnych kilkukrotnie poinformowano nas, czego na Nową Zelandię wwozić nie wolno, i co grozi tym, co się jednak odważą. Dostaliśmy szczegółowe instrukcje dołączone do karty imigracyjnej i złapaliśmy się za głowę. Okazało się bowiem, że jesteśmy elementem podejrzanym wiozącym całą masę z założenia nieprawomyślnych produktów włączając w to: żywność, produkty zwierzęce, produkty roślinne oraz buty trekkingowe i sprzęt kempingowy. Zgłosiliśmy więc wszystko grzecznie, uznając, że kilka muszelek nie jest wartych dwóch lat więzienia, postanowiliśmy zjeść napoczętą paczkę krakersów i przekonać pana, że ciasteczka firmy Kraft w nierozpieczętowanym opakowaniu nie stanowią zagrożenia dla środowiska Nowej Zelandii. Filmik puszczono nam kilka razy wyraźnie grając na wzrost napięcia. Sukces stuprocentowy. Napięcie wzrosło i chęć ujawnienia wszystkiego, co się da też. Już byłam bliska zgłaszania swoich ubrań z bawełny jako produktu pochodzenia roślinnego. Na szczęście w porę się opamiętałam.

 

Deposit or Declare Maszerowaliśmy przez korytarze lotniska w Auckland z rosnącą obawą mijając kolejne dyskretnie umieszczone kubełki z tytułowym napisem “Declare or dispose” – ostatnią szansą dla przemytników. Odstaliśmy swoje w kolejce do okienka, gdzie sprawdzano paszporty (8 krakersów), w kolejce po bagaże (4 krakersy), oraz w kolejce do stanowiska z panem z BIOSECURITY, czyli z bezpieczeństwa biologicznego (walczyliśmy do końca – 4 krakersy). Pan wypytał nas szczegółowo, jakie produkty mamy (mieliśmy namiot, buty do trekkingu, drewniane figurki z Fidżi oraz przesławny widelec kanibali, muszelki zebrane gdzieś na plaży, koszyk wyplatany, malunek na korze, naszyjnik z kokosa, herbatę, brązowy cukier i dwie paczki ciastek) oraz jakich nie mamy (koralowce). Ukrywanie widelca wydało mi się podwójnie karygodne bo i z drewna i pochodzenie i przeznaczenie niepewne. Moją nerwowość wzmogły jeszcze plakaty krzyczące: “Czy brudne buty warte są 200 dolarów?!” i przedstawiające upaprane buty trekingowe za kostkę oraz kwotę mandatu. Wpadłam w gonitwę myślową intensywnie zastanawiając się, czy moje płytkie i lekkie butki łapią się do tej kategorii, oraz co właściwie mają od spodu. Butki bezpiecznie siedziały sobie w kieszeniach plecaka, co niewątpliwie sugeruje próbę przemytu substancji wrogiej, a ja nieśmiało usiłowałam wytłumaczyć grzecznemu panu, jakie butki mam i wypytać, czy aby na pewno to jest ok. Pan się nie przejął jakoś wyraźnie, napisał na naszej karcie wielkimi bukwami “WOOD, TENT” (drewno, namiot) i skierował nas do kolejki do przeglądu. Przed nami stali jacyś Hindusi – z ich przeglądanych bagaży malowniczo wylewały się barwne sari i wesoło mrugały cekinki, a pani z BIOSECURITY w ciemnym mundurku usiłowała wepchnąć to wszystko z powrotem do walizek. Efekt był taki sobie, ale przynajmniej się trochę rozerwaliśmy.

Obejrzano nasze figurki (korników nie było) i widelec (też czysty), namiot odesłano do laboratorium, a nam wręczono numerek do odbioru pouczając nas uprzednio, żebyśmy dobrze sprawdzili, zanim podpiszemy, że wszystko mamy. Widać i w BIOSECURITY zdarzają się wpadki. Po prześwietleniu bagaży weszliśmy już do głównego holu lotniska, gdzie kilkanaście minut później ćwiczyliśmy szybkie składanie naszego zdezynfekowanego przez BIOSECURITY namiotu. Przed nami sześć tygodni w jednym z najpiękniejszych krajów świata…