Szlachetne zdrowie

17 lutego 2009

Wszystkie portale polecają przed wyjazdem odwiedzenie specjalisty medycyny tropikalnej w celu zasięgnięcia rady dotyczącej szczepień, profilaktyki antymalarycznej i potencjalnych zagrożeń zdrowotnych. Biblią, z której każdy z nich korzysta jest znakomita rządowa amerykańska strona Centers for Disease Control and Prevention. Wszystkie strony i opracowania na temat malarii, podają informacje dużo uboższe niż te, które można znależć na tej stronie. Strony w języku polskim, nawet te poświęcone wyłącznie tematyce chorób tropikalnych, wyglądają  jak przedszkolak przy graczu footballu amerykańskiego w porównaniu do kompendium wiedzy, jakie możecie znaleźć na CDC. Gorąco polecam interaktywną mapkę pokazującą zagrożenie malarią w poszczególnych krajach i rekomendującą rodzaj profilaktyki w poszczególnych rejonach. Można również korzystać z nieco skromniejszej strony WHO. Osobom zainteresowanym bardziej popularnonaukowym podejściem polecam gorąco poruszający artykuł w National Geographic o malarii. Na zachętę przepiękne i złowrogie zdjęcie, przedstawiające pasożyty malarii wśród czerwonych ciałek krwi. 

malaria-parasites-523039-sw

Nie będę Was zanudzać teorią, którą sami możecie sobie doczytać na rekomendowanych przeze mnie stronach, ale przejdę do paru praktycznych szczegółów, które przysporzyły nam trochę  kłopotów.

Po pierwsze, jeśli posiadacie już żółtą książeczkę, sprawdźcie koniecznie, czy została wystawiona na nowym, obowiązującym wzorze. Powinien on zawierać informację, że jest on zgodny z przepisami zdrowotnymi z roku 2005. Na starym wzorze książeczki widnieje informacja o zgodności z przepisami WHO z roku 1969. Nie wszyscy w Polsce o rozporządzeniu WHO wiedzą, a jak wiadomo, nie jest trudno na jednej z granic trafić na formalistę, który uzna stary wzór książeczki za nieważny (i będzie tu w zgodzie z przepisami) pomimo tego, że zawiera aktualne szczepienia.

Po drugie, lekarze rekomendują wykonanie wszystkich szczepień jednocześnie, a w przypadku niektórych szczepień istnieje określony czas karencji (kilka tygodni), w czasie którego niektórzy niechętnie podają inne szczepionki – dotyczy to przede wszystkim szczepionki na żółtą febrę, która jest szczepionką żywą. Co ciekawe, nie znalazłam informacji w żródłach, że takie postępowanie jest niezbędne. Jeśli chcemy ściśle tych zaleceń przestrzegać, należałoby najpierw sprawdzić dostępność poszczególnych szczepionek w Polsce w miejscu zamieszkania, bo nie wszystkie zalecane szczepionki są w obrocie w Polsce. Nam zlecono między innymi szczepienie przeciw meningokokom A+C, chociaz nie było go na liście szczepień  zalecanych w krajach, do których jedziemy. Okazało się, że ta szczepionka nie jest obecnie dostępna w Polsce oraz, że istnieją nie dwa (meningokoki C, na które szczepi się dzieci w Polsce, oraz meningokoki A, przeciwko którym szczepi się osoby udające się w tropiki), ale cztery szczepy, przeciwko którym produkowane są szczepionki – A, C, Y, W-35. W międzyczasie okazało się także, że lekarzom zdarzają się pomyłki i z rozpędu wypisują receptę na popularne menigokoki typu C, zamiast A+C. Ostatecznie zaszczepiliśmy się na A, C ,Y, W-35 a dzieci na A,C i YKiedy doda się do tego zamieszania jeszcze informację, że SANEPID wymaga zaświadczenia o braku przeciwskazań do szczepienia, które jest ważne jedynie 24 godziny, to czapki z głów przed tym, któremu kwestię szczepień udało się rozwiązać podczas jednej wizyty (plus dodatkowej na doszczepienie).

Po trzecie, zła wiadomość dla rodziców wybierających się na tereny malaryczne z pociechami: Malarone Junior polecany w ramach profilaktyki antymalarycznej dzieciom do 40kg  nie jest dostępny ani w Polsce ani w Czechach. Zrealizowanie polskiej recepty w Wielkiej Brytanii jest możliwe, ale tylko po jej weryfikacji przez lekarza praktykującego w tym kraju.  W Niemczech można wykupić ten lek na polską receptę bez komplikacji.

Na koniec o gadżecie medycznym dla przezornych – dostępne są testy na malarię, które można wykonywać w razie podejrzenia tej choroby w sytuacji, gdy nie jest możliwy szybki kontakt z lekarzem. Testy są proste i szybkie, wykrywają antygeny pierwotniaków we krwi i pozwalają określić, czy mamy do czynienia z najgroźniejszym Plasmodium falciparum, czy też z innym, mniej groźnym gatunkiem. Testy nie zastąpią pełnej diagnostyki medycznej. Cena testu sprowadzonego ze Szwajcarii to 70zl.

 


Piekielni braciszkowie

29 października 2008

Don't panic

Ooops. Huknęło zdrowo, jak Lehman Brothers padł. A razem z nim padł kurs złotego. Zważywszy, że część funduszy na naszą podróż mamy jeszcze w złotówkach, uderzy nas to po kieszeni. Miejmy nadzieję, że sytuacja zmieni się w ciągu kilku następnych miesięcy…

Na razie czekamy mając nadzieję, że okropny the Economist rzuca podłe oszczerstwa, twierdząc, że kurs złotówki (oraz forinta i hrywny) względem dolara może się  załamać. Jak i również, że the New York Times zdrowo przesadza pisząc o „once hot Poland”.

Drogi New York Timesie, we are hot, hot, hot!


Podróż jak małżeństwo

17 września 2008

Journey and marriage

“A journey is like marriage. The certain way to be wrong is to think you control it.”

Cóż… Steinback z pewnością miał rację i pewnie boleśnie się o tym przekonał, my jednak dokładamy wszelkich starań, aby naszą podróż zaplanować rzetelnie, choć nie w każdym detalu. Dla perfekcjonisty takie przedsięwzięcie to prawdziwy koszmar logistyczny. A jednocześnie musi być miejsce na wolność, wiatr we włosach i podróż w zgodzie z marzeniami, które będą się pojawiać także po drodze.

Podział zadań jest następujący:

Błażej – łączność, IT, logistyka finansowa, ubezpieczenie, specjalizacja: USA, Australia, Oceania i Nowa Zelandia

Beata – dokładne trasy i budżety w poszczególnych krajach, komunikowanie się w Ameryce Łacińskiej, zdrowie, przepisy, społeczności podróżników, specjalizacja: Ameryka Łacińska i Indochiny

Oboje – sprzęt, dogranie szczegółów ze szkołą i przedszkolem, mieszkanie

Wygląda na to, że na etapie planowania taki podział działa dość dobrze. Zobaczymy jak będzie później, jak się okres narzeczeński skończy ;-).


Dream on, dream until your dreams come true

9 września 2008

Sardynia 20066 miesięcy do wyjazdu… Wciąż myślę o niezmienności Wielkiego Kanionu i kolorach Meksyku…

Spotkanie z wychowawczynią Isi w sprawie trybu nauki w przypadku kilkumiesięcznej nieobecności wprawiło mnie w znakomity nastrój, choć nie zakończyło się niczym konkretnym poza zobowiązaniem, że pani dyrektor do zapytania się ustosunkuje. Trzeba przyznać, że pierwsza reakcja była pozytywna… Zapewnienie, że szkoła w takich przypadkach będzie współpracować z rodzicami, daje nadzieję, że zmieniła się na lepsze.

Przeglądamy z Błażejem przewodniki. W księgarniach angielskojęzyczne przewodniki Lonely Planet (polskich brak, przynajmniej we Wrocławiu) osiągają niebotyczne ceny. Wrzucamy więc do koszyka w Amazonie, nawet z przesyłką do Polski wychodzi dużo taniej.

Babcie nic nie wiedzą. Rodzice też nie. Dzieci też nie. Najbliżsi dowiedzą sie o naszych planach, jak już będziemy znać odpowiedzi na prawie wszystkie pytania dotyczące zdrowia, edukacji i logistyki. „I dziękujemy, że nas wspieracie” – tak powiemy, zanim ochłoną. Kasia, dzięki za radę :-).

Buenos tardes! Mam 6 miesięcy na nauczenie sie podstaw hiszpańskiego…Na wyspach Polinezji Francuskiej powiemy tylko: Le monde est beau! To wystarczy.


Palcem po mapie

10 sierpnia 2008

Nasza mapaPierwsze wieczorne dyskusje nad mapą. Ustalając trasę bierzemy pod uwagę kilka kryteriów: przewidywany termin wylotu (ostatecznie kwiecień 2009), preferencje indywidualne, odległość od domu (chcemy dotrzeć tam, gdzie trudniej jest polecieć na standardowe dwutygodniowe wakacje), strefy klimatyczne (powinny być zbliżone), pory roku w danym momencie (też powinny być zbliżone), stopień zagrożenia chorobami tropikalnymi, sytuację polityczną i ekonomiczną w danym kraju i preferowany kierunek przemieszczania się (ze względu na jetlag poleca się kierunek ze wschodu na zachód).

Jeśli chodzi o preferencje indywidualne to osobiście jestem zwolenniczką backpackingu – plecak na plecy, jak najmniej w środku i lecimy, gdzie oczy poniosą… Błażejowi marzy się Polinezja Francuska, mnie ciągnie do Ekwadoru. Ale jakoś tak zrobimy, żeby dla każdego było coś miłego, Azję zostawimy na koniec, a Ekwador i Peru po Meksyku… Na południowy zachód Stanów chcemy wrócić oboje. Ze względu na dzieci odpadają te kraje egzotyczne, które niosą zwiększone ryzyko chorób, szczególnie malarii, a także bardziej ekstremalne sposoby przemieszczania się typu autostop przez Pakistan ;-). Co do malarii to niby profilaktyka jest, ale strach dzieciaki na dłużej ciągnąć. Żegnaj Papuo, żegnaj Afryko, żegnaj Brazylio. Azja zostaje, Ameryka Środkowa też. Razem z Malarone.

Świetnym żródłem, z którego korzystaliśmy na początkowym etapie planowania, była książka „First Time Around the World” wydana przez Rough Guide dostępna także w Polsce, ale w języku angielskim. Dough Lansky, w bardzo przystępny i zabawny sposób opisuje poszczególne tematy związane z taką podróżą począwszy od przewodnika po różnych biletach RTW (round-the-world), a skończywszy na opisie typów toalet w różnych krajach i poradach dla gejów. Po przestudiowaniu porad przy wybuchach śmiechu uwierzyliśmy, że taka podróż, nawet z dziećmi, jest możliwa i nie aż tak trudna, jak się to początkowo wydawało.

Nasze namioty na Sardynii w 2006

Pierwszy  termin wylotu, o którym myśleliśmy już dość dawno, to styczeń 2009. Był on dogodny z kilku względów, jednak przede wszystkim dlatego, że w Ameryce Środkowej jest wówczas pora sucha – nie ma upałów zniechęcających do jakiejkolwiek aktywności poza pławieniem się w turkusowej zupie lub wylegiwaniem się w klimatyzowanym pokoju. Kiedy jednak okazało się, że nie będziemy mogli wylecieć w styczniu,  ale nasza przygoda przesunie się o kilka miesięcy, musieliśmy zmodyfikować trasę. Początkowa koncepcja  zakładała USA jako pierwszy etap podróży. Mieliśmy zacząć w kwietniu i wykorzystując fantastyczną infrastrukturę kempingów w Stanach nocować w namiocie. Sprawdziliśmy jednak przytomnie temperatury i okazało się, że w Grand Canyon czy w Yosemite mogą one w kwietniu spadać nawet do zera w nocy. Dodatkowo w maju rozpoczyna się pora deszczowa w Ameryce Środkowej, a więc po przejechaniu Stanów wpadlibyśmy jak śliwka w sam jej środek. A więc ostatecznie zdecydowaliśmy się zacząć od Ameryki Środkowej (początek pory deszczowej), następnie pojechać do Ekwadoru i Peru, później do Stanów, a później obrać kierunek zachodni… Oprócz pory deszczowej w Ameryce Centralnej (bywa bardzo chwalona przez niektórych podróżników a przez sprytnych PR-owców została określona porą zieloną) jest jeszcze jedna niewątpliwa wada tego terminu i tej kolejności podróży. W Miami wylądujemy (mamo, nie czytaj dalej :-)) w samym środku sezonu huraganów i w najgorszym możliwym terminie, kiedy wszyscy z Florydy wyjeżdżają na północ. Ale ostatecznie huragan to nie tornado, jest więcej niż kilka minut na reakcję, a jak pamiętamy z naszych poprzednich pobytów w Stanach ostrzeżenia o huraganach podawane są wszędzie i na okrągło, każdy z nich jest monitorowany i szczegółowe dane o każdym z nich trafiają do rządowych baz danych.

No i oto co z tego planowania wyszło »