Musiał nadejść ten dzień i ten pożegnalny azjatycki kącik. Napycham się na zapas dojrzałym mango, zastanawiając się, kiedy znów będę jeść równie pyszne cudo. Już wiem! W czerwcu, jak zaczną się truskawki… Tymczasem jednak z przerażeniem patrzę na zdjęcia z Polski – wszyscy w kurtkach! Brrr… A z owoców czekają na mnie w domu zeszłoroczne jabłka… No może się pocieszę nieco ziemniaczkami z cebulką i z jogurtem, albo cykorią z roquefortem i orzechami włoskimi. Ale póki co, dałam głębokiego nura w pyszności kuchni tajskiej zapisując się na cooking (and lots of eating) class, czyli szkołę gotowania po tajsku. Dodatkiem ekstra były eleganckie koszyki, z którymi wyruszyliśmy na miejscowy targ. Co stoisko w koszyczku lądowały kolejne smakołyki: a to mango, a to zioła, a to grzybki. Ot, taka tajska święconka.
Najpierw poczułam się lekko oszołomiona, kiedy nasz instruktor zaczął wymieniać i pokazywać nam, w czasie naszej wizyty na targu, PODSTAWOWE składniki kuchni tajskiej. Wymienił trzy rodzaje imbiru (potem okazało się, że jest jeszcze jeden), liście i skórki lemonki kaffir (sok jest gorzki, więc wnętrze się wyrzuca), mleko kokosowe, trawkę cytrynową, różne gatunki chilli, trzy gatunki bazylii, dwa gatunki kolendry i świeżą kurkumę. Przy okazji zaprezentował nam także 5 różnych gatunków bakłażana pomijając wzgardliwym milczeniem wietnamski – podłużny i pozbawiony goryczy, ale za to pokazując nam bakłażany wielkości pomidorów, bakłażanki wielkości ziarenek grochu zwisające w gronach jak winogrona i jeszcze parę innych. Doprawdy istnym cudem ewolucji jest ta roślina.
Dla mnie w kuchni tajskiej najważniejsze są: imbir i mleko kokosowe. Imbir zresztą mogę pochłaniać w każdej ilości, więc nadzieja, że niedługo sobie zrobię pierniczki troszeczkę trzyma mnie przy życiu. Mleko kokosowe używane w kuchni uzyskuje się z białego miąższu dojrzałego kokosa. Jak się okazuje, świeże mleko kokosowe mogę, jak się uprę, zrobić w domu. To też miłe. Tom kha gal czyli zupa z kurczaka na mleku kokosowym z galangalem jest dla mnie kwintesencją urody kuchni tajskiej. Galangal to tajski imbir, który dodaje zupie ostrości. Na jedną miseczkę zupy wkroiłam jedną małą papryczkę chilli. Tajowie podobno jedzą dziesięć. W ogóle nazwać tom kha gal zupą to niezwykle krzywdzące – jest tak kokosowa, że mogła by zupełnie spokojnie robić za deser. Ciepła, aksamitna i pachnąca lekko drażni imbirem podniebienie, a lemonki kaffir dają wrażenie, że właśnie dokonuje się akt tworzenia jakiś nowych perfum z cytrusową nutą. Uczta dla oczu, orgia dla nosa, a smak niebiański.
Na Khao San Road, w dzielnicy backpackerskiej, można popróbować za to kuchni tajskiej popularnej. Każdy z nas miał coś ulubionego – a to sajgonki, a to pad thai, a to mango na klejącym ryżu. Pad thai jest daniem chyba najprostszym i najbardziej malowniczym. Spośród czterech kolorów makaronu (od żółtego aż do jasnobrązowego) wybiera się jeden i zasmaża się go następnie z cukrem, sosem rybnym, warzywami i sporą ilością kiełków fasoli mung w gigantycznym woku. Potem następuje misterium posypywania i doprawiania, czym dusza zapragnie: suszonymi krewetkami, kruszonymi orzechami ziemnymi, kolendrą (jeśli akurat ją mają) i lemonką. Całość – pyszna, szczególnie z chrupiącymi orzeszkami i kiełkami usmażonymi szybko al dente. Im więcej orzeszków, tym lepiej. Pad thai smaży się wszędzie na ulicznych straganach na kółeczkach – jak akurat nie ma amatorów na tę potrawę, to przewozi się szybciutko i sprawnie cały majdan parę metrów dalej. Niech żyje prostota!
Na deser można jeszcze zjeść mango z klejącym ryżem. Jest to specjalny gatunek ryżu, który się zlepia, ale nie tworzy mazi albo nieapetycznej ciapy. Każde ziarenko jest osobno, a jednocześnie przytula się czule do sąsiadów. Na ryż kładziemy dojrzałe, żółte mango pokrojone w plastry. Trzeba tu jeszcze przypomnieć, że mango w tropikach niczym nie przypomina mango w naszych sklepach. To tropikalne jest miękkie, ale jędrne, intensywnie żółte i niewiarygodnie soczyste. Jak do tego jeszcze dodamy słodkie mleko kokosowe to nam wyjdzie deser prosty, ale wart grzechu. A może z tym jabłkiem w raju to jakaś konfabulacja… Może to mango było…
Nareście w domu zjesz coś normalnego, Jak będziesz chciała robaczki to zapraszam na działkę.
A Twoje danie z makaronem i „potem następuje misterium posypywania i doprawiania, czym dusza zapragnie: suszonymi krewetkami, kruszonymi orzechami ziemnymi, kolendrą i lemonką. Całość – pyszna, szczególnie z chrupiącymi orzeszkami i kiełkami usmażonymi szybko al dente”, może zastosujesz w jakiej knajpce egzotycznej?
Pozdrawiam łasuchów powracających do normalnego, codziennego życia .
Mocno zachęcające do przejścia na „tajczszyznę”. Wracajcie do naszych rzodkiewek i szczypiorku.
Pad thai, pad thai, ale nabrałam smaka. 🙂
Jutro męża posyłam po składniki. Wok posiadam. Makaronik też – nawet ryżowy mam 😉
Orzeszki to jest to co tygryski lubią najbardziej.
Tylko skąd wziąć suszone krewetki? Coś się skombinuje 🙂
Ryż, który się skleja, ale zachowuje swój kształt to może być ryż do sushi, łatwo u nas dostępny.
A w ogóle, proponuję Kącik Łasucha wydać drukiem, o! 🙂
Może wydam się wam nudna, ale powtórze jeszcze raz: CAŁOŚĆ należy wydać drukiem, nie tylko Kącik Łasucha.
Niestety to inny gatunek ryżu, ale co tam. Po ugotowaniu robi się jakby lekko szklisty.Suszone krewetki na pewno gdzieś się uda kupić, w ostatecznosći można bez. Większy problem z makaronem, bo nie jest to zwykły makaron pszenny, czasem robią z grubych wstążek ryżowego – pewnie można gdzieś kupić. No i sos rybny też na pewno do kupienia. To do wersji oryginalnej, ale w końcu kreatywność to podstawa gotowania, więc nie ma co się zastanawiać tylko robić!
Pozdrawiam serdecznie
Beata
Hmmmmm … żona właściciela restauracji, znajdującej się w naszym budynku, jest tajką i czasami urządza wieczór kuchni tajskiej – muszę ją namówić na Tom kha gal, bo narobiłaś apetytu 🙂
Koniecznie cały Kącik Łasucha do druku! Ale błagam Beatko-dodaj w końcowym roździale tegoz Łasucha – jakieś „niebiańskie danie kuchnii polskiej”. Już Ty to potrafisz odpowiednio ubarwic-nawet typowego schabowego z kapuchą, a może podamy go z marynowanym imbirem? A kapusta z grzybami , z przepisu Majki. Ale już na spokojnie, po powrocie i odpoczynku będziesz nam musiała zaserwowac jakies danie azjatyckie. Zobowiazuję się do zakupu potrzebnych produktów 🙂 Pozdrowienia dla wszystkich łasucholubnych
Pani Beato — tak jak napisała m.in Jola-mama–proszę o dalszy ciąg kacika łasucha z finałem okraszonym opisem „schabowego z kapuchą” TO się czyta!!!
Mniam, mniam… Jeśli po powrocie najdzie was chęć testowania wrocławskich knajpek serwujacych kuchnie regionów z Waszej podróży, to prosiłbym o zamieszczanie recenzji!
dLA MILOSNIKOW PAD-tHAIhttp://dinersjournal.blogs.nytimes.com/2010/04/16/pad-thai-doesnt-have-to-be-takeout
OOOPS
http://dinersjournal.blogs.nytimes.com/2010/04/16/pad-thai-doesnt-have-to-be-takeout/