Świat w wielkim mieście

Uliczny sprzedawca CD prezentuje umiejętności gry na didgeridooAustralijczyków z dziada pradziada w Sydney niemal nie uświadczysz. Są gdzieś bardziej na północy lub w głębi kontynentu. I nie mówię nawet o rdzennych mieszkańcach tego kraju. Tych to nawet śladu nie ma. OK, pojawiają się tylko czasem muzykujący na didgeridoo i sprzedający swoje CD. Ale wygląda na to, że w Sydney nie mieszka żaden Aborygen, a i tych Australijczyków pochodzenia europejskiego jakoś tak mało. Ilu z chodzących po ulicach ludzi to potomkowie pierwszych kolonistów, a ilu to pierwsze lub drugie pokolenie nowych imigrantów? Kilka spacerów przez miasto i rozmów ulicznych pokazuje jak bardzo multikulturowe i w sumie młode jest Sydney. Największy biznes kwitnie bowiem jak zawsze u podstaw – to małe lokalne biznesy prowadzone przez świeżo przybyłych imigrantów dają siłę temu młodemu kontynentowi.

Na Paddys markat kupisz wszystko Tutaj w Sydney wydawane są gazety po chińsku, koreańsku i diabli wiedzą w jakim jeszcze języku, są sklepy z jedzeniem z Tajlandii, Chin, Indii i każdego kraju, jaki sobie wymarzysz, są lokalne, narodowe kanały radiowe (w tym polski), telewizyjne a nawet takie dzielnice, gdzie wszystkie tabliczki są dwujęzyczne (oczywiście są też dzielnice wyraźnie “białe”, pełne turystów z Europy i USA). Na ulicach wyraźnie widać charakterystyczne rysy skośnookie lub hinduskie. W sklepach w kasach pracują prawie wyłącznie imigranci z Azji mówiący z bardzo mocnym akcentem. Stragany i sklepiki z pamiątkami zalane są pluszaczkami i bumerangami “Made in China” i trzeba się nieźle postarać, aby znaleźć coś autentycznego, zrobionego ręką Aborygena. Pod tym względem na północy w Cairns było dużo lepiej bo i Aborygenów w mieście można było spotkać (co prawda najczęściej snujących się wyraźnie bez celu po parku), i galerie z lokalną sztuką się pojawiały.

Jest i Paulaner - po 11 dolarów za kufel W Sydney zaś jest dzielnica chińska, koreańska, kącik hiszpański, kubańska knajpka, sklep z produktami francuskimi, oczywiście sklep polski, mnóstwo pizzerii, stoiska z kebabami, bawarska piwiarnia sprzedająca weissbier oraz oczywiście irlandzkie puby sprzedające Guinnessa i zatrzęsienie barów z sushi. Wczoraj przed olbrzymim chińskim centrum handlowym (MarketCity – Where East meets West) na skraju Chinatown mieszczącym również przebogate targowisko Paddy’s (tam można kupić pamiątki z Sydney oraz niezawodne australijskie drizabony) występowali Indianie (wyglądający na północnoamerykańskich) i na inkaskich fletach grali “El Condor Pasa”. Totalny supermix!

Nie dziwimy się, że tak dużo imigrantów tu właśnie się osiedla. Klimat bardzo łagodny (choć podobno zimą chłodnawo), gospodarka stabilna (kryzys Australii nie dotknął), życie wygodne i proste, potrzeb odzieżowych nie ma (można w klapkach niemal cały rok), a okolica piękna. Aby popodziwiać okolicę, zapraszamy do naszej galerii z Sydney oraz przy okazji do obiecanej wcześniejszej.

9 Responses to Świat w wielkim mieście

  1. Joanna pisze:

    … rozumiem, że jest gorąco, jednak jak znosicie upały? W Polsce (i w Szwajcarii ;)) informowano, że w Australii są obecnie rekordowo wysokie temperatury – chyba w zeszłym tygodniu była najgorętsza noc od 200 lat. Poza tym, interesuje mnie kwestia … karaluchów (przepraszam wrażliwych czytelników). Czy to prawda, że szczególnie w Sydney, jest ich mnóstwo i zamiast walczyć należy je „polubić”? ściskam bohaterów 4B

    • Upały owszem były, ale nie aż takie znowu straszne. A od paru dni pogoda jest taka w kratkę. Temperatury bardzo przyjemne. Zresztą widać to na zdjęciach.

      Co do karaluchów, to praktycznie w Sydney nie spotykamy ich. Pająki owszem. Są wszędzie. Niektóre spore…

    • Beata Kotełko pisze:

      Może te temperatury były w Darwin, bliżej równika. Teraz w Sydney nocami jest dość chłodno. Na upały nie narzekamy zupełnie. Najgorsze dotychczas były i tak w Gwatemali i Nikaragui.
      Pozdrawiam serdecznie
      Beata

  2. Ania Dziuba pisze:

    Taaak, obecnie chyba w każdym zakątku świata można kupić lokalne wyroby „Made in China” 🙂
    A co do zimy to nie taka znowu chłodnawa, jeśli można w klapkach … szkoda że trafiliście tam akurat latem, ciekawa jestem jak bardzo się różni ich zima od naszej rodzimej.

    • Beata Kotełko pisze:

      Z opowieści wiemy, że jest chłodno, czasem wilgotno, chociaż nie poniżej zera. Lepiej zdecydowanie jest w Brisbane..

  3. A ja mam rodzinę w Adelaidzie!
    Pozdrawiam i sukcesów w konkursie.
    http://www.prawy-sierpowy.pl

  4. Jola-mama pisze:

    Pamietacie może 2B, jak po naszym powrocie z Australii (też styczniowym), przed 17 laty zachwycaliśmy się Sydney i okolicą. Jeżdzicie i chodzicie po tych samych miejscach co my i wtedy też zauważyliśmy totalną ‚mieszankę ludzka”, ale jednocześnie fajną ,lużną atmosferę. Super miejsce do zamieszkania. Ze zdjęc widac, że miasto wypiękniało jeszcze , żadnych budów w centrum, a widok na zatokę i operę jest niezapomniany. Melbourne,sami porównacie-przegrywa z Sydney.
    PS. Ale Wy wracajcie-planowo 🙂

    • Beata Kotełko pisze:

      Pamiętamy, a jakże :-).

      Miasto piękne, i żyje się chyba baaardzo przyjemnie. Klimat łagodny, owoców morza wbród, słońce, mnóstwo kultur i dobra komunikacja miejska. Żyć nie umierać 🙂

  5. Karola pisze:

    „El Condor Pasa” jest chyba w pierwszej trójce utworów wykonywanych przez wszelkiej maści ulicznych grajków:)

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s