Kącik łasucha – Dunedin

UWAGA: Poniższy post powstał pod wpływem substancji działających na układ nerwowy, wywołujących potężny wzrost poziomu endorfin we krwi, błogi uśmiech i nieuchronne uzależnienie …

Zbliża się koniec naszej podróży po Nowej Zelandii, więc czas na małe podsumowania. W charakterze wstępu do “kącika” podajemy naszą subiektywną i gorącą czołówkę notowania “Za co należy podziwiać Nowozelandczyków?”

  1. Hillary po pierwsze, za Aoraki, Przewiercającą Chmury (czyli Górę Cooka 3754m n.p.m.);
  2. po drugie, za Sir Edmunda Hillarego (po 5 tygodniach rock&rolla pogodowego przestaliśmy się dziwić, dlaczego to właśnie Nowozelandczyk zdobył Mount Everest);
  3. po trzecie, za najwyższy wskaźnik rozjechanych oposów na kilometr drogi (godna podziwu konsekwencja, a mimo to oposów podobno wciąż 60 mln);
  4. po czwarte, za szczęśliwe, brykające po zielonych pastwiskach owce i znakomitą jagnięcinę;
  5. po piąte, za imponujące ignorowanie warunków atmosferycznych przejawiające się:
    a) skakaniem do zatoki morskiej w ramach świętowania końca roku szkolnego (zaobserwowane w Wellington – temperatura powietrza 13 stopni Celsjusza);
    b) udzielaniem lekcji surfingu przy mroźnym wietrze (zaobserwowane w rejonie Southland –  temperatura powietrza jakieś 10 stopni Celsjusza);
    c) bieganiem w mundurkach szkolnych ale boso po ulicach, bynajmniej nie w rejonach z aktywnością geotermiczną (zaobserwowane na Wyspie Północnej i Południowej, temperatury powietrza około 13-15 stopni Celsjusza);
  6. no i po szóste, za odwrotnie proporcjonalną zależność między temperaturą odczuwalną powietrza, a ilością zjadanych lodów.

Hokey PokeyTwardzi Nowozelandczycy produkują bowiem najwięcej lodów na jednego mieszkańca i jedzą ich prawie tyle ile Amerykanie. Co więcej, oprócz tradycyjnych lodów na patyku trudno jest znaleźć w sklepie opakowania jednolitrowe lub mniejsze, które odpowiadałyby naszym potrzebom i trybowi życia (brak zamrażarki). Standardowym opakowaniem jest opakowanie dwulitrowe. Myśleliśmy, że w Nowej Zelandii będziemy objadać się lodami, ale na spróbowaniu znakomitych Hokey Pokey (lody śmietankowe z kawałkami chrupiącego toffi) właściwie się skończyło.  Bez specjalnych dyskusji i jednogłośnie z lodów przerzuciliśmy się na czekoladę … Jakoś nam bardziej pasowała biorąc pod uwagę aurę…

Mała dygresja: Podobno zresztą istnieje Hokey Pokey w odmianie czystej, czyli toffi w formie plastra miodu, ale takiego nie widzieliśmy nigdzie. Podobnie jak deseru pavlova (bezy z owocami), co do którego nikt zresztą nie jest pewien, czy pochodzi on z Nowej Zelandii, czy z Australii… Może w takim razie w Australii nas jednak przekonają, że to ich…

Świat Cadbury W Nowej Zelandii marką dominującą jest Cadbury (w końcu to kraj o silnych wpływach brytyjskich). Lindt, Whitt & Whittaker i pralinki belgijskie również są na rynku, ale sądząc po asortymencie, nie stanowią dla Cadbury poważnej konkurencji. Rozmaitość czekolad brytyjskiej firmy jest doprawdy imponująca, więc z zapałem zabraliśmy się do testowania. Zaczęliśmy od Rocky Road stanowiącej szlachetną wersję czekolady Studenckiej – kultowego niegdyś czeskiego wyrobu ze sporą ilością galaretki, orzeszków ziemnych i rodzynków. Rocky Road to pachnąca wanilią czekolada z orzeszkami ziemnymi, zabawnymi wiśniowymi żelkami i anglosasko wzbogacona różowymi kawałeczkami kleistego marshmallowa. Próbowaliśmy jeszcze Turkish Delight (wiśniowa galaretka w rozpływającej się w ustach mlecznej czekoladzie), Pannacotty (śmietankowo-wiśniowe nadzienie, mniam), Fruit&Nuts (bardziej klasyczna wersja z rodzynkami i migdałami), ale nasze serce zdobył Creme Brulee ze śmietankowo-karmelowym nadzieniem i lekko chrupiącymi cukrowymi drobinkami dokładnie takimi, jakie powstają, gdy powierzchnię przygotowanego tradycyjną metodą creme brulee opala się palnikiem. Czekolada, którą  było oblane nadzienie była bajkowo gładka i aksamitna, więc zjadaliśmy ją w ilościach potężnych. Co ciekawe, czekolada we Fruits&Nuts nie była już aż taka dobra, ciekawe, czy stosują różne receptury…

Wjazd do fabryki Nic więc dziwnego, że w Dunedin z prawdziwą radością wybraliśmy się na wycieczkę po fabryce czekolady. Zbierając i zajadając rozdawane co krok czekoladki (żeby zdobyć niektóre z nich trzeba było odpowiadać na zadawane w czasie wycieczki pytania) zwiedziliśmy fabrykę i centrum informacji o czekoladzie. Próbowaliśmy prażonych ziaren kakaowych (bardzo intensywne, gorzkawe), testowaliśmy płynną czekoladę (ciepłą, pachnącą, mleczną, gęstą – co to był za smak!) i podziwialiśmy kilkumetrowy czekoladowy wodospad przygotowany dla przyjemności odwiedzających (ach, chciało się tam podstawić kubeczki po dokładkę, ale nie można było 😦 ). Wzmocnieni solidną porcją czekoladowych przyjemności z błogim uśmiechem szczęścia na twarzy rasowych chocoholików wyruszyliśmy w dalszą drogę…

Tym, którzy też by tak chcieli uprzejmie donoszę, że fabryka Cadbury jest także pod Wrocławiem… Takich atrakcji chyba nie oferują, ale kto wie, może niedługo….

Galeria z Southland, południowej części Wyspy Południowej już za kilka godzin już jest gotowa. Zapraszamy!

12 Responses to Kącik łasucha – Dunedin

  1. rysioM.'s awatar rysioM. pisze:

    Ze wzgledu na znane *stronnicze? 😉 krajobrazy sądziłem, że jest tam cieplej – a jednak, jak wynika z opisu, klimat należałoby określić jako umiarkowanie umiarkowany (?)

    • To jest delitatne określenie tego, co tu się dzieje. Niestety. 😦

      • Nieznane's awatar Tomek pisze:

        Z tego co piszecie to NZ to taka druga Irlandia, gdy były 23 stopnie to miejscowi traktowali to jako upał, a przy 8-10 uczniowie wesoło spacerowali w cienkich mundurkach i wskakiwali do wody zatoki (oczywiście bez mundurków) – a stojący na brzegu Polacy w ciepłych kurtkach na sam widok szczękali zębami…

  2. Nieznane's awatar Jola-mama pisze:

    Trzeba przyznac (tak wynika z Waszych doswiadczeń), że Nowa Zelandia jest „inna” i ludzie tam mieszkający to specjalna nacja. Temperatury Wam jednak dały się we znaki ,skoro młodsze 2B wolało czekoladę od lodów. A propos czekolady – ten ostatni mail do Ciebie Beatko – jakby na czasie, a ostrzeżenie to wiadomo, dotyczy mnie-polubiłam czekoladę właśnie, a Ty przecież zawsze za nią przepadałaś.

  3. Nieznane's awatar Aldek pisze:

    Becia, jesteś niewątpliwym ekspertem od wszelakiego „żarcia”
    Pozdrawiam „rasowych chocoholików” opuszcających Nową Zelandie

  4. Joanna's awatar Joanna pisze:

    Zapraszam czekolado-holików 4B do kraju czekolady i zapewniam, że my tu czekolad Lindt zasadniczo nie jemy. Są inne wspaniałe marki i produkty, nie będziecie zawiedzeni. GANG ze Szwajcarii pozdrawia ;)))

    • Beata Kotełko's awatar Beata Kotełko pisze:

      Wielkie dzięki, chętnie skorzystamy, czekolada bowiem to napój (teraz deser) bogów… :-). Jem chętnie w różnych wersjach, przed wyjazdem jedliśmy pyszny mus czekoladowy u Oli i Rafała, yhhhh…, to był smakołyk dopiero, ależ się rozmarzyłam…

  5. aga's awatar aga pisze:

    Ale było błogo i smacznie. Szczęśliwych lotów i nowych wrażeń na nowym lądzie.

  6. janusz's awatar janusz pisze:

    sprzedaz auta w n. zeelandii – moze nie byc slodko:

    konczylem wakacje w n.z w marcu, czyli ichniej jesieni, w
    christchurch. oczywiscie chcialem sprzedac auto, kupione tanio i raczej
    parchate. kupione z zalozeniem, ze oddam je na zlom. za zlomy placa
    roznie, ale max. okolo 300 nzd, w duzych miastach. na dlugo przed
    momentem pozbycia sie auta szukalem wszelkich mozliwych sposobow
    sprzedazy. i klientow. miejscowi sa kompletnie dolujacy, na ogloszenie –
    auto na sprzedaz – zawsze odpowiadaja pytaniem czy auto jest wciaz na
    sprzedaz, a po odpowiedzi potwierdzajacej milkna. wszyscy. takie
    zboczenie narodowe. jedna niemka w swoim ogloszeniu napisala: tak, auto
    jest na sprzedaz, tak, auto jest na sprzedaz. na pewno wciaz dostawala
    pytanie, czy auto jest na sprzedaz. w miedzyczasie sprzedalem kola, na
    ktorych byly dobre opony, zamieniajac sie na lyse. probowalem sprzedac
    akumulator, jako ze mialem drugi, slaby, ktory juz nie chcial krecic po
    nocy z przymrozkami. ten slaby wystarczyl, zeby dojechac na zlom.
    zapomnialem, ze mam dobry bagaznik dachowy, i ze moge go sprzedac – do
    dzis sie pukam w glowe. tak wiec sprzedawalem co sie dalo po kawalku.
    oczywiscie przy okazji sprzedazy wszelkiego sprzetu kampingowego i
    wszystkiego, co bylo sprzedajne. a w n.z., krolestwie shit,u, wszystko
    jest. w christchurch pojechalem na auto gielde dla backpackersow. po
    lecie, czyli na koniec sezonu, bylo tam kilkanascie vanow, wartych
    miedzy 6 a 15 tys. nzd. i nic innego. I ZERO KUPUJACYCH!!! zero.
    mniemniaszki, co to wylozyli taka kase na swoje autka, plakali, ze
    latwiej sprzedac auto na antarktydzie. a czego sie spodziewali kupujac
    auto? naiwne dzieci? nawet nie bylo tam sępow i naciagaczy, placacych po
    500 dolarow za auto. jest ich w tym kraju mnostwo, mnie tez podchodzili
    z tak kosmicznymi propozycjami, ze ja bym nigdy takiego oszustwa nie
    wymyslil. np. : zostaw mi auto i upowaznij do sprzedazy, a jak go
    sprzedam, to ci wysle kase gdziekolwiek w swiecie. i kilka innych, co
    juz nawet wole nie pamietac.

    konczac wakacje, chcialoby sie pozbyc auta w przeddzien wylotu. a to
    jest nieosiagalne, jesli chce sie sprzedac. jak sie sprzeda wczesniej,
    to trzeba , przez nie wiadomo ile dni, spac w hostelu. ( w ch.ch. noc w
    hostelu dochodzila do 100 nzd., w izbie zbiorczej troche taniej) wiec
    sie trzeba kisic w miescie, nie wiadomo po co, w syfie, tracic czas i
    pieniadze. bez sensu. a jak sie nie sprzeda? porzucic na parkingu przed
    lotniskiem? niektorzy to proponowali. ale 15 tys. nzd szlag trafia. tez
    bez sensu.

    dalem za swojego parszka 850 dollar, troche w nim musialem dlubac,
    przywiozlem sobie podstawowe narzedzia. musialem zmienic opony, bo
    zdarlem na szutrach do drutow. oczywiscie ze zlomu. tak ze dolozylem
    pare stow na rozne czesci. na zlom oddalem go za 300, za kola wzialem
    150. spalem w nim do ostatniej chwili, ze zlomu pojechalem prosto na
    lotnisko. ogolnie, nie wydalem na spanie ani jednego centa przez kilka
    miesiecy. oczywiscie wydalem na benzyne, bo zeby znalezc miejsce na noc,
    czasem trzeba bylo duuuuzo sie najezdzic.

    a adolfki z gieldy dla backpackers? nie mam pojecia, ale ich zalamane
    miny i wyparowana buta byly slodkie. tudziez ich glupota, bezdenny brak
    wyobrazni. das ist keine deutschland, madchen. angielski swiat nie
    dziala po niemiecku, a autka do oszustow po 5 stów! albo zostawione
    przed lotniskiem….

Dodaj odpowiedź do Błażej Kotełko Anuluj pisanie odpowiedzi