Liczne maile, SMS-y, telegramy i listy przekazywane pocztą gołębią zmuszają nas do wyrwania się z błogiego nieróbstwa i napisania czegoś o Nowej Zelandii. Naród bowiem spragniony podobno jest wieści, a my siedząc absolutnie po drugiej stronie kuli ziemskiej i mając dokładnie pół doby różnicy czasu do was (bo zmieniliście już czas na zimowy) siedzimy i nic nie piszemy. Zgroza!
Wylądowaliśmy, jak już wiecie z małymi przygodami, a potem pławiliśmy się w luksusach miejskich w Auckland (największym mieście Nowej Zelandii) i stąd lenistwo wszelkie. Luksusy miejskie polegały na wynajętym na 4 dni pokoju/mieszkanku z kuchnią i piekarnikiem, gdzie – pierwszy raz od 6 miesięcy – Beata mogła poszaleć i upiec nam ciasto. Brownie zrobione przez mamę smakowało dzieciakom jak najlepsza ambrozja. Dodatkowo jeszcze zupełnym przypadkiem poznaliśmy Anię z Zielonego Wzgórza oraz jej męża, dzieci i psa więc rozkosze podniebienia kontynuowane były w postaci wspaniałej jagnięciny z grilla oraz kotlecików mielonych “pyszne jak u dziadka Toniego” (cytat). Jak widzicie, u nas w kółko o żarciu. Jakoś tak samo wychodzi. 😉
Wyposażeni w wynajęty samochód, który ma co prawda kierownicę nie po tej stronie co trzeba, ale jest na tyle duży, że mieścimy się razem z bagażami oraz w liczne rady i wskazówki od naszych nowo poznanych znajomych (przy okazji: bardzo serdecznie dziękujemy za gościnę!) ruszyliśmy w drogę… A propos kierownicy: kto wymyślił, że w samochodach mających kierownicę z prawej zamienione są też miejscami kierunkowskaz z wycieraczkami? U nas kierunkowskaz mamy zawsze pod lewą ręką, a tu pod prawą. Efekt jest taki, że przed każdym skrętem włączam wycieraczki, a jak zaczyna padać to sygnalizuję skręt. Dodatkowo muszę pilnować się, żeby jechać po lewej stronie drogi, na rondzie jechać w lewo (trudne!) oraz pamiętać, że po lewej jest jeszcze kawałek samochodu z Beatą w środku więc od przepaści trzeba się trzymać w pewnej odległości. Zanim wyczułem szerokość auta już pierwszego dnia skutecznie przywaliłem w krawężnik parkując w Auckland (skończyło się na wizycie w wypożyczalni celem naprawy opony – wiem wstyd, wstyd)! Sposób przejeżdżania przez skrzyżowania równorzędne ćwiczyłem na razie raz, alena razie nie chcę tego powtarzać. Już wolę ronda w lewo! Trzeba jednak przyznać, że mimo początkowego stresu i mojej przygody z krawężnikiem jestem po paru dniach na tyle przyzwyczajony, że jadę niemal jak w domu. 😉
Zwiedzając ten piękny kraj najpierw pojechaliśmy na północ od Auckland. Zgodnie z europejskimi przyzwyczajeniami: północ, jak to północ – jest zimno, wieje jak diabli i pada co godzinę. 🙂 Rejsy do delfinów odwołali, bo wiatr za duży. Jest mokro. Sąsiad obok na kempingu (po akcencie i wyglądzie: Irlandczyk) wjechał campervanem na trawę mimo tabliczki “Nie wjeżdżać, gdy mokro” i oczywiście się zakopał w trawiastym błocie. Przy operacji wypychania campervana zaangażowany został cały kemping (a jest nas tu w sumie 5 ekip) oraz bohaterska irlandzka kobieta (niekoniecznie Irlandka z wyglądu) jako kierowca. Skutek łatwy do przewidzenia: kobieta-kierowca przycisnęła gaz do dechy, a drugi sąsiad (Australijczyk) pchający akurat przy kole został ufajdany błotem od stóp do głów. Jego kobieta potem prała brudne, australijskie spodnie zerkając bykiem na nie do końca określoną Irlandkę. Słowem przyjaźń między narodami kwitnie. 🙂 A i jeszcze! W sklepach co chwile niezwykle mili Nowozelandczycy pytają uprzejmie a skąd my i dokąd my i prawie zawsze pytają, czy jesteśmy z Niemiec. A przecież mówimy po angielsku i chyba bez niemieckiego akcentu, prawda? Jedna pani nawet myślała, że byliśmy w armii. Wykoncypowałem, że chodzi im o te moje (niegdyś) zielone traperskie spodnie oraz również zieloną czapeczkę z daszkiem model wojskowy, którą noszę cały czas chroniąc moją bujną czuprynę przed słońcem i deszczem. Niemcy to taki wojskowy naród (Eins, Zwei, Drei, Achtung!), a w Nowej Zelandii pamięć o obu Wojnach Światowych wciąż żywa (innych praktycznie nie mieli), to pewnie tak im się kojarzę.
Nie da się jednak ukryć, że Nowa Zelandia jest śliczna oraz bardzo przyjazna turystom. Ludzie życzliwi na każdym kroku z nieustającym “No worries!” na ustach. Na pierwszy rzut oka jest drożej niż USA, ale chyba bardziej urokliwie. Już po pierwszych dniach i spacerach po nadmorskich lasach subtropikalnych na północy czujemy się jak w innym świecie. Niektóre widoczki są jak z parku jurajskiego. Zwierzęta i ptaki też inne. A co dopiero będzie w górach?! Jesteśmy bardzo pozytywnie zbudowani i nastawieni na super widoki. Trzymajcie kciuki za poprawę pogody, bo jak na razie to mamy mieszane uczucia. Wszyscy tu potwierdzają, że wiosna tego roku nastała chłodna, a jedziemy właśnie na południe…
Zapraszamy do galerii z Auckland, z krajów północnych oraz jeszcze do zapomnianej z lądu stałego Fidżi.
Jako, ze przyzwyczajona do czasu domowego z Sydney w Europie rowniez siedze po nocach, klikajac juz od kilku godzin na strone, liczac na to ze cos sie pojawi, doczekalam sie jako pierwsza nowych zdjec oraz wspanialego jak zawsze opisu, Zycze pogody i milego zwiedzania, a jak nie bedzie pogody to „No worries!” powiem szczerze, ze sa to chyba najbardziej uzywane slowa przeze mnie i mojego meza, powtarzamy je srednio kilkdziesiat razy dziennie no i jeszcze „your alright mate”
Pozdrawiam Kasia
Wiemy, wiemy. No worries all the time.
Co do pogody to w Tongariro śnieg, w Auckland w nocy 3 stopnie, a podobno ma jeszcze padać (śnieg). Nie przejmujemy się, bo nad pogodą kontroli nie mamy.
Pozdrowienia z ciepłego basenu (+37 stopni) w Rotorua.
Wiecie co, tam się rzeczywiście można zgubić w czasie. Takie krajobrazy, że tylko siąść i malować.
Przebywacie na terenie „Śródziemia”/ Parku Jurajskiego, więc zrozumiały jest nasz głód informacyjno-zdjęciowy, prawda? 😉 Część z nas chyba nigdy tam nie dotrze, dlatego chcemy – więcej zdjęć ! więcej zdjęć, więcej zdjęć !
Teresko, zakupiłem właśnie książkę z mapkami lokacji gdzie kręcili Władcę Pierścieni i będę namierzał te miejsca. Jak tylko się da, to będą zdjęcia.
Envy you so much.
Też chce na Nową Zelandię 🙂
Co do kierowania po lewej stronie to i w UK i na Cyprze to mnie skutecznie powstrzymało od frywolnego zwiedzania kraju. Skill koniecznie do nadrobienia.
Pozdrawiam z zakorkowanej Warszawy 🙂
No, tym razem bezstresowa informacja. Jak powrócicie do Wrocławia to przez dwa tygodnie będę go omijał, chyba, że Błażej akurat będzie jechał np autobusem. Piesek uroczy i galeria ciekawa.
Dzięki, że pamiętacie o nas.
Pozdrawiam gromadkę.
Zdjecia niesamowite,piękne i nierealne. Hurra! Najmłodszy z 4B kończy włśnie 7 lat. I to gdzie? W Nowej Zelandii! Jak? Chodząc do góry nogami! Całuski dla wszystkich , ale specjalne dla Bernasia. Trzymajcie się mocno lewej strony. Wydaje mi sie ,że prawie do samego Londynu tak już Wam zostanie. Chociaż Wietnam chyba nie. Kto wie?
Biorą was za niemców bo wy taką aryjską urodę macie … 🙂
Akurat…
LORDZIE !!!
No jak !!Przecież Ty typowy aryjczyk jestes…. rodzina spod Błażejwki, czy jakoś tak, do tego na drugie, ani chybi masz Ulrych…. albo inny Karl, oby nie Gustaw ;). I te niebieskie oczyska masz, więc ja nie rozumiem o co biega … ;).
Pozdrawiam !
Lordzie, jak tam w Edoras ?
Jak tam las Fangohrn ? Straszy ?
W Morii uważaj na gobliny, z buta je. Balrogiem się nie przejmuj, Bernaś spokojnie go jakaś sikawką … zgasi 😉
Pogłoski o tych uruk-hai, co grasują są mocno przesadzone, to podobno emigranci z … Filipin. Więc spoko.
AAAAAAAAaa i walnij jakiego browca w Hobbitonie i Bree.
Pozdrawiam ekpię !!!