Tak wypadło, że na naszą rocznicę ślubu byliśmy w Limie, postanowiliśmy więc uczcić ją czymś bardziej wykwintnym niż jugo de rana ;-). Udaliśmy się więc do poleconej nam restauracji Pescados Capitales zamierzając zamówić ceviche i tradycyjne peruwiańskie desery. Restauracja nazwą nawiązuje do grzechów głównych, które przewijają się w nazwach potraw i wystroju wnętrza. Knajpka jest popularna wśród Peruwiańczyków – w porze lunchu wszystkie stoliki były zajęte, ale uprzedzeni mieliśmy już zarezerwowany stolik.
Zaczęliśmy od soków owocowych i pisco sour – klasycznego koktajlu na bazie pisco brandy i soku z limonek ze smakowitą pianką z białek efektownie wykończoną kroplą goryczy. Na przystawkę zamówiliśmy grilowane kalmarki (baby squids) z cukinią – bardzo trafny wybór, ułożone w kształcie gwiazdy były niewielkie, sprężyste i lekko twarde – mocno przyprawione marynatą z oliwy z oliwek z ziołami, pieprzem i czosnkiem – pachniały i smakowały nieziemsko, więc zniknęły z talerza bardzo szybko. Naszym daniem głównym miało być ceviche w dwóch wersjach – wersji klasycznej i wersji a la Gandhi z hinduskimi akcentami – dzieci zamówiły potrawy bardziej typowe – Bernaś fettuchine z sosem maślanym, a Isia grilowane szaszłyki z owoców morza.
Wyznam jednak szczerze, że po pierwszym kęsie mojego ceviche Gandhi wpadłam w taką nirvanę, że spróbowałam jedynie kąsek Błażejowego ceviche mixto, a reszty poniechałam zupełnie koncentrując się wyłącznie na swoim daniu. Musicie mi wybaczyć, że dzisiejszy kącik będzie nieco bardziej wybiórczy. 🙂 Ceviche Gandhi to najlepsze ceviche, jakie dotychczas jadłam. Po pierwsze, ryba (chita) i langostinos (megakrewetki) i kalmary były mięciutke, rozpływały się niemal w ustach. Po drugie, finezja połączenia smaków wprowadziła mnie w stan absolutnej ekscytacji. Głównym składnikiem marynaty było mango z dodatkiem brzoskwiń i prawdopodobnie odrobiną soku pomarańczowego. Odrobina kolendry i curry sprawiały, że sos, chociaż słodkoowocowy, był jednocześnie cudownie pikantny, a delikatne w smaku ziarna białej kukurydzy i słodka marchewka peruwiańska (może to były słodkie ziemniaki) podkreślały wrażenia smakowe.
Na deser zamówiłam suspiro limeño – klasyczny polecany deser mieszkańców Limy, w wersji trochę mniej klasycznej, a mianowicie z dodatkiem lúcumy – peruwiańskiego owocu egzotycznego o dużej zawartości skrobi, lekko orzechowym smaku oraz pięknych, błyszczących pestkach podobnych do naszych kasztanów. W wersji klasycznej suspiro limeño to rodzaj kremu karmelowego podawanego z pianą z białek. Kiedy czytałam o tym deserze wcześniej byłam pewna, że na wierzchu będą zapieczone bezy – tymczasem, piana z białek była idealnie sztywna, lekko ciepła (nie wiem, czy było to celowe) ale surowa. Przyznać muszę, że za karmelem przepadam, jednak niewątpliwie jest to smakołyk niezwykle słodki. Dodatek lúcumy nadał mu orzechowego aromatu i wysubtelnił smak.
Fantastyczna kuchnia, fantastyczne, zaskakujące wrażenia smakowe. Polecamy z całego serca.
Życzę Wam wszystkiego najlepszego z okazji 15-tej rocznicy ślubu. Utwierdzam się, że uznajecie zasadę, że w życiu trzeba zakosztować wszystkiego. Kącik Łasucha, prowadzony przez Beatkę jest pisany z taką „miłością”, że czytający doznaje wrażenie „smakowe”
Pozdrawiam całą gromadkę.
Ciekawe, jakie macie plany spędzenia 20 rocznicy, skoro teraz to Lima? 🙂 Wszystkiego najlepszego!
Sierpień, z tym że jego 10 dzień, to również i nasza rocznica ślubu. Łączę się zatem z Wami via Wrocław. Oby nam się szczęściło! Pozdrowienia!
A wiecie dlaczego tak mało komentarzy? Bo wszyscy jeszcze w trakcie czytania polecieli coś zjeść 🙂
Mi też ślinka ciekła, jak czytałem co moja żonka powypisywała.
ceviche to jest to! Jedno z najlepszych dan jakie dotad jadlam
Great reading yoour post