Kącik łasucha – Chiclayo

Wygląda na to, że kącików łasucha z Peru powinny być setki. Kulinarnych zagadek tutaj jest całe mnóstwo, a smakołyków co najmniej tyle samo, więc z konieczności ograniczę się do co większych i co ciekawszych. Kasia z San Jose stwierdziła kilka tygodni temu, że do Peru można przyjechać nawet po to, żeby wyłącznie jeść. Co poniektórzy z naszych bliskich dodaliby, że także aby chodzić po górach. To jeszcze przed nami, a tymczasem potwierdzamy: Kasiu, święte słowa.

Błażej się tymi wszystkim pysznościami nieco rozbisurmanił i w Chiclayo zażądał omletu z płaszczki. Nie zaważał na moje uwagi, że to na pewno jakiś ginący gatunek (przy langustach w Puerto Lopez w Ekwadorze jeszcze się ugiął), jedno z piękniejszych stworzeń, jakie można zobaczyć i moje piękne wspomnienie z Hondurasu i Belize (zobaczcie tu, jakie piękne są raje – zignorujcie reklamę na początku). Omlet z płaszczki rzecz tutaj może nie aż taka luksusowa, ale u zwykłego comedore’a (tania, często rodzinna lub jednoosobowa jadłodajnia) zjeść się nie da, więc pomaszerowaliśmy do restauracji o odrobinę wyższym standardzie. Na tyle jednak skromnym, że nasze polary jeszcze nam uszły na sucho. Tradycyjnie dla dzieci zamówiliśmy almuerzos, a sami zamówiliśmy Błażejowy przedmiot pożądania oraz ceviche mixto a la carta.

Denatka w omlecie Tutaj przyznam się szczerze, że eksperymentator zwyciężył we mnie ekologa, i stwierdziłam, że skoro już płaszczce nie pomogę, to przynajmniej jej spróbuję. Filozofia prawie kropka w kropkę jak ta kanibali, no ale trudno. Przyłożyłam więc widelec do niecnego czynu pozbawienia życia nieszczęsnego stworzenia… Omlet prezentował smak, konsystencję i zapach omletu, a więc całkiem przyzwoitą. Nieszczęsna raja została pokrojona na kawałeczki niewielkie, acz zgrabne i została zatopiona w cieście omletowym – podobnie jak to się robi z ziemniakami, cebulą i papryką w tortilli przygotowywanej na sposób hiszpański. Mięso miało ciemną barwę, było miękkie, ale jędrne i zupełnie pozbawione aromatu typowego dla owoców morza, w smaku przypominające nieco nasze młode smażone kanie. Jako dodatek – megafrytki z manioku. Ogólnie rzecz biorąc bardzo smaczne, jednak będę się upierać przy zdaniu, że wolę wersję live.

Ceviche mixto Przy ceviche za to zupełnie nie miałam tego typu dylematów, choć kalmary w morzu też wyglądają niezgorzej. Ceviche mixto jest przygotowywane z różnych gatunków owoców morza i ryb i marynowane w soku z limonek, cebuli i chili. Niewykluczone, że to ceviche było pierwszym, które było przygotowane z ryby surowej – często krewetki lub kalmary gotuje się najpierw, a potem dopiero marynuje. W moim cudzie kulinarnym pływało wszystko, co możliwe – czarne małże, kalmarki, kawałki ośmiornicy no i ryba. Obok do chrupania podane były chifles czyli chipsy platanowe smażone  głębokim tłuszczu – o dziwo zupełnie nietłuste, lecz przyjemnie chrupiące. Na talerzu owocom morza dotrzymywały towarzystwa inne tradycyjne dodatki: gotowana biała kukurydza, marchewka peruwiańska (która nie jest marchewką), oraz maniok. Marynowana ryba była lekko twardawa i miała inny odcień bieli, niż ryba gotowana, ale całość przepyszna, przede wszystkim dzięki limonkom, które nadają jej niepowtarzalny aromat. Gorąco polecamy! A raję bardzo proszę zostawić w spokoju.

Buen provecho!

20 Responses to Kącik łasucha – Chiclayo

  1. Eeee tam! Codziennie zdjadamy kurczaki hodowane w klatkach i karmione przez rurkę. Moja płaszczka miała przynajmniej przyjemne życie – pływała sobie w czystym oceanie i podziwiała widoki. Że na końcu żywota ją złapali, to już jej pech. Za to kurczak szansy nie miał od samego początku i widoki przez całe, krótkie życie miał w kratkę. Z tego tez powodu omlecik ze smakiem zjadłem i się nie przejmuję.

  2. Teresa pisze:

    Kącik Łasucha zaczyna przebijać, w moim osobistym rankingu, wszelkich Makłowiczów, Pascali i innych kucharzy. Opisujecie to tak apetycznie, że wzrośnie niedługo w Polsce sprzedaż owoców morza, kukurydzy i płaszczek, ups – mintaja :)(bo skąd wziąć tu płaszczkę). A w ogóle to tej płaszczki nie poszło za dużo na omlecik; na filmie widać, że to kawał ryby 😉

  3. Aldek pisze:

    Oj łasuchy, oj łasuchy. No dobra, życzę smacznego. Kiedy skosztujecie wątrobę wieloryba? Tak na marginesie, podtrawisz wpływać na zmysły kulinarne nie jednego łasucha. Błażej, dzielnie się obroniłeś przed atakiem ekologicznym.
    Pozdrawiam

  4. Basia Widera pisze:

    Rodzino moja ukochana, nie wierzę własnym oczom! Co za hipokryzja! Kanie zjedzcie na drugi raz. Też miały ciekawe życie. A w ogóle kto widział płaszczkę pod wodą ten jej tym bardziej jeść nie powinien. Dlaczego nie ma omletu z płaszczki w rodzinnych knajpkach? Proste, bo to nie jest tradycyjne jadło lokalnej ludności. Bardzo mi przykro ale płaszczki zabija się dla takich jak Wy.

  5. Ania Dziuba pisze:

    Dobrze że zaczęłam czytać Kącik Łasucha dopiero po skonsumowaniu serniczka z kawą, inaczej musiałabym przerwać czytanie i coś zjeść. Tak smakowicie wszystko brzmi … mniam!

  6. Jola-mama pisze:

    I kogo tu popierac, łasuchów czy obrońców natury. Teoretycznie, to popieram Basię, ale gdybym była na miejscu 4B to pewnie też próbowałabym co się da, szczególnie jak tak smakowicie wyglada.

    • Basia Widera pisze:

      Znając Beatę to oni na pewno więcej żadnych płaszczek nie tkną, więc trudno, niech idzie na zdrowie. Może chociaż delfinom odpuszczą pożarcie… Za to wszystkim, którzy to czytają wyjaśniam, że gdyby was wnuki spytały dlaczego nie ma już tych pięknych płaszczek, które z taką gracją tańczyły pod wodą i potrafiły się zaprzyjaźnić z ludźmi, to przynajmniej będziecie umieli wyjaśnić kto je zjadł.

      • Widzę, że szybko ferujesz wyroki! Zapewniam cię Basiu, że płaszczki, które rybacy tu normalnie łowią tak, jak inne ryby i sprzedają na targu rybnym lub w sklepie w postaci sałatki, to nie to samo, co widziane przez nas pięknie płaszczki w Hondurasie (fachowych nazw nie podam, ale na własne oczy widziałem). Również od delfinów się różnią, więc zamawiając kolejną potrawę różnicę zauważę. Delfinów jeść nie mamy zamiaru i chyba nie muszę tego tłumaczyć, ale Twój komentarz sugeruje, że wkrótce aż tak nisko upadnę, więc wolę tu dla tych przywołanych przez Ciebie wnuków swoją odpowiedź zostawić. Różne ryby w normalny sposób łowione i nie będące pod ochroną w tym flądry, tuńczyki i łososie (też skądinąd ładne) – zamierzam w swym dalszym życiu jeść. Zniechęciłem sie natomiast do popularnej w Polsce pangi, która hodowana jest w niezbyt zachęcający sposób w Laosie.

  7. Basia Widera pisze:

    Wiedziałam, że nie wytrzymasz i odpiszesz :)))

  8. Bartek pisze:

    Hej,
    a myśmy dziś ze Sławkiem zamówili sobie talerz mariscos – było tam wszystko co tylko kiedykolwiek żyło w morzu, żadnych skrupułów, bez litości.
    Chrupały pancerzyki langud, strzelały hitynki z krewetek,
    a na przystawkę (jak by było mało) były jeszcze kraby….

    Wszystko serwowane na pięknej plaży pod Kartageną 🙂

    Błażej jestem z tobą – jedzenie jest po to aby je jeść 🙂

    • I bardzo dobrze. Tak trzymać chłopaki! Tylko potem dajcie znać, jak było w Kolumbii i Ekwadorze i czy nasze wskazówki się przydały.

      Pozdrawiam już z Cuzco, Peru.

    • Basia Widera pisze:

      Oczywiście, że jedzenie jest po to żeby jeść, poza tym my też nie jesteśmy wegetarianami. Tylko są zwierzęta, takie jak koń, pies a w szczególności delfin, których zwyczajowo nie jadamy. Podobnie zagrożona wyginięciem płaszczka (może rzeczywiście nie taka mała, podobna do flądry i żyjąca tuż przy dnie ale taka piękna, tańcząca w głębinach i bardzo inteligentna, jak Sea Devil na przykład albo te ślicznotki na filmiku NG), która naszym ulubionym przyjacielem jest (była?). No ale mimo szczegółowego opisu Beaty, który sugeruje coś innego, (z odsyłaczem do filmu włącznie), Błażej skrupulatnie wyjaśnia, że to nie takie wyjadali, więc chyba jest OK? Pozdrowienia.

      • Beata Kotełko pisze:

        Uważam, że raje są piękne, niezależnie od gatunku, a tych są tysiące. Te, które zjedliśmy, też pewnie piękne były. Temu służył i odsyłacz i moja argumentacja. Nie było niestety filmu z płaszczkami, jakie się tu wrzuca do omletów ;-).

        To, że się niektóre z nich je i to w wielu krajach (Malezja, Francja, Hiszpania, Peru) to zupełnie inna historia.

        A tak nieśmiało zapytam, zanim znowu coś napiszę: a świnki morskie to która kategoria? 😉

  9. Bartek pisze:

    Z jedzieniem jest tylko jedna zasada :

    – nie jemy zwierząt, które miały imiona – wszystko inne – do gara !!

  10. Rozzy pisze:

    Hej,

    mam pytanie: czy nie macie problemów żołądkowych? Byłam w ubiegłym roku w Peru i też się zachwycałam ich kuchnią. Ja nie miałam żadnych problemów, ale należałam do wyjątku – pozostałe podróżujące z nami osoby miały problemy prawie non stop a mój mąż w 3 tygodnie schudł 8 kilo… Był tam nawet u lekarza, ale nic mu nie poradził – powiedział, że to z powodu innej flory bakteryjnej. Na jesień wybieramy się do Boliwi i już boimy się powtórki z rozrywki. Czy macie jakieś sprawdzone sposoby, żeby sobie z tym poradzić czy tylko odporne żołądki?

    Pozdrawiam i życzę jak najwięcej kulinarnych przyjemności (i nie tylko)

    • Beata Kotełko pisze:

      Problemów żoładkowych nie mamy, generalnie rzecz biorąc. Ostatnio głupio zrobiliśmy (późno było, miasteczko małe i dzieci chciały coś ciepłego), bo kupiliśmy hamburgery u sprzedawcy ulicznego i Bernaś się lekko struł, ale to była kwestia 2 dni – mówiąc szczerze w Polsce pewnie byłoby tak samo. Poza tym nic, a jedliśmy już wiele rzeczy w wielu miejscach (szczególnie ja) łącznie z deserami typu pudding na targowiskach. Obiady jemy na ogół jako menus w małych knajpkach – stały zestaw kilku dań, który jest dostępny w czasie obiadowym – jedzenie smaczne, pożywne i domowe – zero problemów. Ogólnie rzecz biorąc sprawdza się zdrowy rozsądek – jeśli na targowisku to tylko tam, gdzie są to rzeczy świeże (gotowane na Twoich oczach) i nie na szklanych talerzach, jeśli myją je w wiadrach ;-). Jeśli knajpka to nie tam, gdzie jest pusto. I to wystarcza. Może nasza flora już się przystosowała po Ameryce Środkowej, bo tam tez idealnie nie było…

  11. Rozzy pisze:

    Hmm, ciekawe, my robiliśmy podobnie, ale kończyło się różnie. Pewnie rzeczywiście kwestia przystosowania się flory bakteryjnej. Niestety jak człowiek jedzie tylko na 3 tygodnie, to zanim się dostosuje to już musi wracać 😦
    pozdrawiam!

    • Beata Kotelko pisze:

      Na poczatku uwazalismy bardziej. Przez pierwszy tydzien naszej podrozy – a wiec Meksyk – nie jedlismy nabialu, zadnych napojow w restauracjach tylko z butelek, uwazalismy tez z owocami, truskawek np. nie jemy az do teraz, lody jedlismy tylko dwa razy dotychczas z bardzo pewnych zrodel. Mieso tez jedlismy tylko w miejscach pewnych. Potem jakos bylo dobrze, wiec niektore narzucone sobie reguly odpuscilismy ale niektore jeszcze zostaly.
      Pozdrowienia
      4B

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s