W ramach hartowania się przed specjałami kuchni lokalnej Ameryki Środkowej i Południowej poszliśmy na fish&chips, czyli rybę z frytkami. Jak to stwierdził Wioluś – nasz ekspert od Wielkiej Brytanii – jeśli przeżyjemy kuchnię brytyjską, przeżyjemy każdą inną i poprowadził nas do lokalnej knajpki. Knajpka była malutka, położona na jednej z uliczek w Hammersmith, gdzie mieszka wielu Polaków, prowadzona przez właściciela o wschodnich korzeniach. Spodziewałam się tradycyjnej ryby z frytkami, takiej, jaką często podaje się w polskich restauracyjkach na wybrzeżu. A jednak było inaczej. Po pierwsze, właściciel bezbłędnie zareagował na wypowiedziane przeze mnie po polsku stwierdzenie, że dzieci jednak będą jeść kurczaka. “Kurczaka?” Children want kurczaka?” zapytał z szerokim uśmiechem na ustach i następnie, bardzo zadowolony z siebie, przystąpił do realizacji zamówienia. Po drugie, ryba okazała się znakomita – soczysta i delikatna w chrupiącej panierce. Nie mówiąc już o tym, że była to ryba, a nie kawałek ryby, i zajmowała połowę talerza. Na drugiej połowie piętrzyły się frytki, które, pokrojone w większe niż w Polsce kawałki, smakowały ziemniakami, a nie skrobiową papką. Przetestowałam także, jak smakują z octem (ocet i gazeta do opakowania tej potrawy to elementy tradycji) – smak jest bardziej delikatny i bardziej przypomina sałatkę ziemniaczaną z sosem vinegret niż frytki. Może jedzone z gazety, jak robili to jeszcze do niedawna Brytyjczycy, smakowałyby jeszcze lepiej. Tak czy inaczej pycha!
rany, kobieto! ale wypas! a ja przed obiadem.
Mniami, uwielbiam Fish&Chips.. 😉 najlepsze jadłem w Torquay w najstarszej znanej mi restauracyjce z Fish&Chips. 🙂
Hmm tu i ówdzie ciągle serwują fish&chips na „gazecie” (ale nie prawdziwej, tylko specjalnej serwetce zadrukowanej „w gazetę”)…