Śnieg i lawa

Do Parku Narodowego Tongariro podchodziliśmy jak do jeża. Głównie dlatego, że zamierzaliśmy zrobić trasę Tongariro Northern Circuit obliczaną na kilka dni i  biegnącą przez cały niemalże teren parku. Tongariro National Park tworzą aktywne i święte dla Maorysów wulkany: Mt Ngauruhoe (2291m n.p.m.) -majestatyczny Mount Doom we Władcy Pierścieni, Mt Ruapehu (2797m n.p.m.) – najwyższy na Wyspie Północnej i Mt. Tongariro (1967m n.p.m.). Tongariro Northern Circuit ma prawie 45 km i wiedzie dookoła wulkanu Ngauruhoe – najpiękniejszego z nich, symetrycznego stożka o tej porze roku wciąż pokrytego śniegiem.

Trochę się topiZima w Nowej Zelandii w tym roku najsroższa od 60 lat, a na Południowej Wyspie właśnie zawiało śniegiem, o czym z pewną satysfakcją donosiły wiadomości oraz połowa poznanych Nowozelandczyków. Nasze plany przejścia Tongariro Northern Circuit stanęły więc pod znakiem zapytania, tym bardziej, że sprzęt posiadany przez nas nadaje się dużo bardziej na tropiki niż na temperatury w okolicy zera. Próby podpytywania DOC* zwiększyły tylko nasze obawy – na szlaku miał leżeć śnieg, zeznania dotyczące grubości warstwy nie były zgodne, ale najgorszy scenariusz obejmował brodzenie po pas w roztapiającej się mazi. Średnio nam się to uśmiechało, bo chociaż czapeczki, rękawiczki i szaliki mamy jeszcze z Peru, to nasze buty kupowaliśmy wybitnie pod tropiki – delikatna siateczka umożliwia oddychanie stopy w upale, a w deszczu czy śniegu – wiadomo… Zaczęliśmy więc rozważać wypożyczenie sprzętu, mając nadzieję, że miejscowa infrastruktura stanie na wysokości zadania. Najbardziej martwiliśmy się o Sińskiego, dla którego, z racji rozmiaru, wypożyczenie kurtki mogło nie być łatwe. Kurtek nie mieliśmy bowiem jeszcze od Kostaryki, kiedy to nasz dobytek bezwstydnie rozkradziono. Od tego czasu deszcz przeganialiśmy nylonowymi ponczami, średnio użytecznymi w górach, gdy wieje i zimno. Tak więc Siński dostał kurteczkę podbitą polarkiem. Następnego dnia z rozpędu nabyliśmy jeszcze kurtki dla pozostałych – z różnych źródeł i po relatywnie niewielkich cenach. Tak osprzętowieni (hehe) pojechaliśmy do Visitors Center w Whakapapa, licząc na to, że tam będą wiedzieć najlepiej, jakie są warunki i czego się można spodziewać. Było chłodno, ale bezchmurnie, co nie jest podobno aż tak częste nad Tongariro. Powiedziano nam, że na szlaku są tylko łachy śniegu, więc wyglądało na to, że jest lepiej niż zapowiadano.

Mount Doom ani chybiZa dobrze jednak być nie może. Siński z idealnym wyczuciem chwili dostał gorączki (pewnie po bieganiu w sandałach po mokrej trawie poprzedniego dnia) i zaczął skarżyć się na ból głowy spowodowany zapewne megazapchaniem nosa. Nie przeszkadzało mu to jednak dokazywać jak zwykle, co jest najlepszym barometrem jego ogólnego stanu zdrowia. Zjedliśmy więc obiad, wypiliśmy herbatę, Siński dostał lekarstwa i wyruszyliśmy na trzygodzinny spacer po względnie równym terenie w kierunku pierwszego przystanku Tongariro Northern Circuit – schroniska w Mangatepopo. Schroniska w Nowej Zelandii są inne niż te polskie – mają platformy do spania, materace, palniki gazowe i piec (też gazowy), który można włączyć w razie potrzeby. Są zwykle niewielkie, przytulne i zawsze mają opiekuna. Za to kuchni nie mają i zupek kupić nie można, więc trzeba całe jedzenie targać ze sobą. Jeśli ktoś marzył o jakimś lokalnym odpowiedniku żurku, grochówki lub czeskiej zupy czosnkowej, to może o tym zapomnieć. Rozgościliśmy się z przyjemnością, najedliśmy się i stwierdziliśmy, że w zależności od samopoczucia Bernasia będziemy modyfikować nasze plany dotyczące dalszej wędrówki. W nocy niestety miał gorączkę, a następnego dnia miał być wiatr i deszcz, więc zdecydowaliśmy się przeczekać i pogodę i katar Sińskiego, pojąc go herbatką i karmiąc miodem z manuki (poziom aktywności 5) – nowozelandzką specjalnością, którą dostaliśmy od Ani z Zielonego Wzgórza (Aniu, ale nas uratowałaś :-)). Poiliśmy go i karmiliśmy na tyle skutecznie, że pod koniec dnia, kiedy zaczęło się przejaśniać  zrobił nam karczemną awanturę, dlaczego mu nie pozwalamy biegać po dworze i chlapać się w górskim strumyczku. Najwyraźniej trochę krzepy przeszło na niego od twardych Nowozelandczyków, których dzieci biegają boso i tylko w koszulce w temperaturach, w których w Polsce niektórzy noszą jeszcze kozaki.

Jedno z jeziorekNastępnego ranka, korzystając ze słonecznej pogody wyruszyliśmy już na szlak i po pokonaniu dwóch stromych podejść weszliśmy do krateru, a następnie mogliśmy podziwiać prześliczne, choć cuchnące siarką szmaragdowe jeziorka (Emerald Lakes) i położone wyżej Jezioro Błękitne (Blue Lake). Szliśmy po potokach zastygłej lawy, wyobrażając sobie, co musiał czuć Frodo, obserwowaliśmy unoszące się w powietrze wulkaniczne wyziewy, rzucaliśmy się śniegiem i podziwialiśmy naturę. Błażej zabawiał nas opowieściami o kolejnych przygodach Gandalfa i spółki, a że akurat byliśmy przy Mordorze, więc nie mogło być lepiej. Szło się nam tak dobrze, że po przejściu zaplanowanego na ten dzień odcinka zdecydowaliśmy się przejść do kolejnego schroniska bijąc tym samym dzienny rekord wspólnych spacerów w czasie  naszej wyprawy (czyli 21 km).  Cały szlak (45km) zajął nam w sumie 2,5 dnia, nie licząc przymusowego odpoczynku na kurowanie Bernasia. Niesamowite wrażenie robił pięknie kontrastujący śnieg na wystygłej lawie a także zmienność krajobrazów. Była pustynia, pokryta scrubem, czyli kolczastymi zaroślami, bez najmniejszych śladów życia, i las, gęsty i pełny śpiewających ptaków,  i wodospady spadające z hukiem z wysokości kilkudziesięciu metrów. Jedno było tylko niezmienne: dwa wulkany – pokryte śniegiem, dymiące, groźne.

Galeria w przygotowaniu. Zapraszamy do galerii!

*Departament of Conservation, czyli organizacja zajmująca się parkami narodowymi w Nowej Zelandii

13 Responses to Śnieg i lawa

  1. Teresa pisze:

    Zaglądalam do Was już któryś raz, a tu wpisu nowego nie ma. Myslę sobie pobyt w parku (pieknie wyglądający na mapie) – nic tylko wędrują, a może i net nie bardzo w tych oszałamiających okolicznościach przyrody :). No i potwierdziło się.

    Piękny opis, rozbudzający wyobraźnię, więc z niecierpliwością czekamy na zdjęcia.

    Bernaś hartuje się: to dobrze bo przyda się to w Polsce. U u nas tradycyjna jesienna pogoda + 200 wirusuów grypopodobnych + gwóźdź medialny grypa sezonowa + sporadycznie grypa chrząkająca 🙂

    pozdrawiam serdecznie 🙂

  2. rysioM. pisze:

    Jestem pełen podziwu dla Betnasia – 21 km w tym stanie zdrowia: twardy zawodnik.

  3. Aldek pisze:

    Pozdrawiam rekordzistów (21km\dz.)podziwiających cuchnące siarką szmaragdowe jeziorka.

  4. Jola-mama pisze:

    Brawo Bernasiu, kuracja miodem z manuki (Aniu z Zielonego W.-dzięki za ten ratujący zdrowie naszego dzielnego wnuka specyfik) była bardzo skuteczna i jesteś już w formie na pewno. Czy ten miodzik dobry? Ja też byłam przeziebiona ,ale wiesz, miałam tylko miodzik lipowy ,ale z herbatą życia. Gratulacje dla całego 4B-odległości imponujące. Czekamy z niecierpliwością na zdjęcia.

  5. Lord Piotr pisze:

    Tak, moi mili….

    Mordor kraina , gdzie zaległy cienie ….

    To teraz jeszcze Harad i morze Lhun i na spoko prawie całe Śródziemie zaliczone.

    Lordzie zrób tam im egzamin. Wiesz: kiedy, co , jak i kto ;).

    Kto nie zda, robi kanapki przez tydzien.. dla ciebie ma sie rozumiec, bo w koncu jestes egzaminatorem;).

    Pozdrawiam was Wszystkich gorąco:
    P.

  6. Jola-mama pisze:

    Ten pomysł z kanapkami , Piotr, to bomba. Błażej musi jednak odpowiednim zawodnikom ze swojej drużyny zadawac te pytania, bo obawiam się ,ze młodsze 2B wiedzą wszystko i kanapek tatusiowi nie będą musiały robic. Jedynie Beata, w wiadomym temacie, może miec jakieś luki i wtedy są szanse na przekąskę . Piotr-teleportacja do NZ przydałaby Ci się i mógłbyś wspomóc Lorda w egzaminach!. Pędzę oglądac galerię.

    • Lord Piotr pisze:

      Hmmmm…. nie bedzie zlituj się …. WSZYSCY będą zdawać test…. lub bardziej będą wywieszać białą flagę…. Czy młodsze 2B wiedzą wszystko , to nie wiem…. Tak – Beata może mieć pewne luki w wiedzy, no cóż …. w ramach pomocy sąsiedzkiej prześlę Beacie małe opracowanie pt ” Kanapki na milion sposobów czyli wizualizacja, medytacja i kreacja w praktyce – rad kilka dla zagubionego globtrottera” oczywiście po to , aby testami tak mocno sie nie stresowała;).

      O Lorda jestem w spokojny, jako jeden z czołowych Mrocznych Lordów, na podorędziu/zapleczu ma nie tylko DODATKOWY dyżurny miecz świetlny /w kolorze bahama-yelllow – ostatnio takie są modne u Sithów ;)/, ale również żelazny zestaw na czarną godzinę – czytaj: konserwa turystyczna /z denkiem otwieranym BEZ pomocy nożyka/, deski – czytaj: pieczywo chrupkie…. /prawda jest taka , że trzeba być naprawdę twardym, aby to jeść… / i dżem truskawkowy – /jak ogólnie wiadomo, dżem – a w szczególności truskawkowy jest podstawą życia we Wszechświecie/ w małych poręcznych, jednorazowych, plastikowych pojemniczkach….

      Teleportacja jest brana pod uwagę, na nieszczęście występują pewne małe braki w zakresie energii, aby tego dokonać. Niestety bateryjka typu R14 nie wystarcza :(. Błażej sugeruje, aby sie podłączyć do EMPC Wrocław… Rozważam…

  7. Tomek pisze:

    Wow, a mówili że Mordor taki straszny… Ja kcem do Mordoru!

  8. Teresa pisze:

    Ależ piękny ten Mordor… Cudna galeria. Czerwony krater ma barwę futra brunatnego nieźwiedzia :). Gratuluję trasy, widać, że wymagała wysiłku, jeszcze przy tej temperaturze..

  9. Alice W pisze:

    Appreciate this blog posst

Dodaj komentarz