Było tutaj już o Machu Picchu to i o kambodżańskim Angkor musi być. Klasa zabytków bowiem jest porównywalna. Z listy cudów świata odkreśliliśmy kolejny. 😉 O samym mieście Angkor i jego świątyniach i pałacach napisano i opowiedziano sporo, więc nie będziemy się rozwodzić i proponujemy, aby nasze zdjęcia opowiedziały same. Dość tylko stwierdzić, że kompleks jest niesamowity i na pewno warty wycieczki. Już dla samej tej atrakcji warto odwiedzić Kambodżę (nie wspominam nawet o sympatycznych plażach na południu, czy uroczych górskich wioskach na północy). Na atrakcje Angkor warto przeznaczyć kilka dni, szczególnie, gdy podróżuje się bez dzieci. Te bowiem, jak sie łatwo domyślić, męczą i nudzą się szybciej niż dorośli i jeden dzień zwiedzania to dla nich zwykle dość. Jeśli jednak planujecie przyjazd do Siem Reap (bazy wypadowej do Angkor) na dłużej, to polecamy zakup biletu 3 dniowego i cztery mniej napięte wycieczki (wieczorna wizyta poprzedniego dnia jest w cenie biletu). Bilet na dzień to koszt $20 (ceny w USD, która to waluta jest nieoficjalnie obowiązującą walutą Kambodży), zaś na 3 dni $40 – przy czym nie koniecznie muszą to być 3 dni pod rząd. Aby wygodnie zwiedzać ruiny można wynająć rykszę (wynajem takiego tuk-tuka na wycieczkę do Angkor w tą i z powrotem to $5 zaś jeżdżenie cały dzień to koszt około $12-$15) albo po prostu rowery (szczególnie, gdy nie spieszy nam się i mamy sporo siły).
My na Angkor przeznaczyliśmy w naszym harmonogramie 1,5 dnia i dzięki temu zwiedziliśmy w dość intensywnym (ale bez przesady) tempie wszystkie najważniejsze budowle. A jest co zwiedzać! Miasto Angkor Thom, świątynia Angkor Wat i liczne okoliczne monumenty tworzą olbrzymie naturalne muzeum starożytnych budowli rozciągające się na przestrzeni kilkudziesięciu kilometrów kwadratowych. Niektóre z nich są bardziej, niektóre mniej pochłonięte przez dżunglę. Aby dostać się z miasta Siem Reap (gdzie mieszkaliśmy) wybraliśmy opcję rykszy. Co by nie mówić w tej temperaturze (a jest tu naprawdę gorąco) jeżdżenie z miasteczka rowerem do ruin jakieś 10 km asfaltem jakoś nam się nie uśmiechało (tak, tak, gnuśniejemy!). Nie mówiąc o tym, że chcieliśmy się wybrać na wschód słońca, więc musielibyśmy pedałować po ciemku w nieznane. 😦 Poszliśmy więc w wygodnictwo i tym sposobem mieliśmy: zachód słońca, pobudkę o 4:30, wschód słońca, poranne spotkanie z małpami w dżungli, zwiedzanie, zwiedzanie, zwiedzanie, setki zdjęć oraz kolejny zachód słońca, który obserwowaliśmy dość sennie ze świątynnego murku. Dzieci wytrzymały i były raczej zadowolone, szczególnie, że w naszym hoteliku czekał na nich zimny basenik. Wrażenia są niesamowite: płaskorzeźby, mosty, misterne zdobienia, ogromne, kamienne twarze, żywe i kamienne słonie, żywe i kamienne małpy, olbrzymie korzenie drzew rozsadzające mury i widoki rodem z Indiany Jones lub Tomb Raider. I to wszystko produkt cywilizacji panującej tutaj, gdy po naszym kraju nadal ganiano po lesie za turem (lub po polu za Tatarem), a kamienne zamki należały do rzadkości.
Zapraszamy do galerii z Angkor oraz wcześniejszej z Phnom Penh!