Kącik łasucha – Ekwador

Ceviche, podawane z chiples czyli cieniuśkimi frytkami platanowymi Już pierwszego dnia zbiło mnie z nóg. W pozytywnym sensie. I może jest to efekt pierwszego wrażenia, ale jakoś już tak pozostało, że w Ekwadorze pod tym względem podoba mi się bardzo. Kukurydza – podstawa tutejszego pożywienia  – zamiast jak w Ameryce Środkowej na tortille– smaczne, solidne i godne zaufania, została przerobiona na istne dzieła sztuki. Kukurydza tutaj częściej ma większe ziarna, delikatniejszy smak, cieńsze skórki i jest biała. Według legendy Majów dawniej istniała tylko taka, ale była ukryta przed ludźmi i zwierzętami pod wielką skałą. Na prośbę Indian bogowie piorunem roztrzaskali skałę, udostępniając ją, ale nieco ją gdzieniegdzie osmalając – stąd różny kolor ziaren w poszczególnych odmianach tej rośliny.

Prawie już nie ma tych humitas Specjałów kukurydzianych jest tu mnóstwo. Zacznijmy od humitas na słodko. W Quito i w okolicach podawane są z kawą i stanowią tradycyjne ekwadorskie śniadanie. Jest to rodzaj przepysznych i delikatnych zawijasków z gotowanej i rozdrobnionej kukurydzy z dodatkiem odrobiny cynamonu zawiniętych w zewnętrzne liście kolb kukurydzianych i gotowanych na parze. Brak mi słów, żeby opisać to cudo. Ciepłe, pachnące kukurydzą, lekko słodkie, rozpływające się w ustach i sycące stanowią według mnie znakomite śniadanie. Jeśli chodzi o porównanie do znanego mi smaku to jedyne, co mi się nasuwa to domowy kuskus, który jadłam kiedyś w marokańskiej restauracji w Londynie.  Podobna struktura i delikatność, inny aromat. Istnieje także wersja słona humitas, ale tak się zakochałam w słodkiej, że żadnych innych nie próbowałam :-), ale ponieważ są one także przygotowywane w Peru, Chile i Argentynie, więc istnieje szansa, że jeszcze mi się uda. Potrawą pokrewną do humitas, choć nie tak wykwintną, są wyrośnięte quimbolitos, serwowane z wielkimi ciemnymi rodzynkami na wierzchu owinięte w liście paciorecznika indyjskiego. Potrawa ta jest pyszna i niewielka, ale strasznie sycąca – po jednym quimbolito można pęknąć jak smok wawelski.

Chicha w EkwadorzeJak dla mnie zamiast kawy mogą być serwowane także z morocho, białym, gęstym, ciepłym i słodkim napojem z białej kukurydzy i owsianki – w smaku zbliżonym do budyniu waniliowego ze szczyptą cynamonu. Pod tajemniczą nazwą avena (kupiliśmy zupełnie w ciemno), zbliżony napój jest sprzedawany także na zimno – ma wtedy gładką konsystencję i znakomicie ochładza w upał.  No i na koniec jeszcze jeden specjał z kukurydzy czyli chicha, o której pisałam już przy okazji kącika łasucha z Granady. Chicha ekwadorska, którą piliśmy, znów nie zawierała alkoholu, podawano ją na ciepło -była lekko słodka pływało w niej sporo ziaren kukurydzy. Bardzo przyjemna alternatywa do gorącej herbaty w chłodny dzień, jakich tutaj sporo. Istnieje także chicha morada, przygotowywana z fioletowej kukurydzy, ale tej nie udało nam się jeszcze spróbować. Dziwnym trafem nie udało nam się także kupić chichy alkoholowej – nie mam pojęcia dlaczego. Może powinniśmy pojawić się na jakimś ekwadorskim weselu – tam leje się podobno strumieniami. A do tego czasu pozostaje nam sprawdzanie menu lokalnych comedores (tańszych jadłodajni) i co lepszych restauracji w poszukiwaniu zaginionego napoju, którego bezwzględnie musimy spróbować zanim opuścimy Amerykę Południową. Rozmaitość gatunków  chichi jest tak wielka, że pewnie wypróbujemy większość, zanim natrafimy na tę właściwą.

Krewetki w sosie kokosowymDla tych, którzy nie przepadają za kukurydzą, ale lubią owoce morza, wybrzeże Ekwadoru ma do zaoferowania rewelacyjne encocados – potrawy w mleku kokosowym. Jedliśmy znakomitą rybę i krewetki – za maślano – kokosowy smak sosu można dać się posiekać – podawane z ryżem są rewelacyjne i obiecałam sobie, że wejdą do naszego domowego jadłospisu. Skąd wezmę mleko kokosowe, jeszcze nie wiem. No i jeszcze pozostaje ceviche (przepisy w wersji polskiej tu i tu) – surowa (wersja klasyczna) albo gotowana ryba, lub owoce morza w marynacie z limonki. Spróbowaliśmy tej potrawy Puerto Lopez, była bardzo smaczna, ale nie zaskakiwała – w marynacie oprócz limonki był sok z pomidorów, czerwona cebula i kolendra. Coś mi mówi, że są jeszcze lepsze, więc więcej o tym napiszę po wizycie w Peru, które z ceviche słynie.

Tamarillo Obfitość owoców, także tych bardzo egzotycznych, jest Ekwadorze jest wielka. Podobnie jak w Hondurasie przyrządzana jest z nich olbrzymia rozmaitość soków – naturalnych i z dodatkiem mleka. Z mniej znanych to tamarillo, czyli tomato de arbol – zabawny owoc nazwany bardzo adekwatnie pomidorem drzewnym, bo wygląda jak pomidor i smakuje jak pomidor, tylko odrobinę bardziej owocowo. Naranjilla to w smaku trochę mandarynka i trochę pomarańcza, a babako (górska papaja), czyli szampański owoc, wymieszany z wodą puszcza bąbelki. Niestety na bąbelkach się kończy ;-), ale jak dla mnie to przy takiej obfitości nowych smaków chowają się wszystkie drinki alkoholowe (no może poza mojito).

No i na koniec hit i radość dla wszystkich podróżników o napiętym budżecie – almuerzos. Almuerzo to lunch, ale po polsku – trzydaniowy posiłek jedzony na ogół między pierwszą a drugą (choć w niektórych restauracjach dostępny przez cały dzień) składający się z zupy, drugiego dania (czyli ryżu, mięsa lub ryby i porcji warzyw) oraz soku z owoców – na ogół świeżo wyciskanego. Posiłek bardzo smaczny, obfity i niezwykle tani – almuerzo dla jednej osoby kosztuje około 2 dolarów.

Jednym słowem – niebo w gębie!. Czekamy z niecierpliwością na Peru!

9 Responses to Kącik łasucha – Ekwador

  1. aga pisze:

    Mnie się podoba bobako- z nazwy i z bąbelków. Pozostałych dań to jestem ciekawa, bo kukurydza, jak dla mnie, to tylko uprażona kolba albo dodatek do sałatek. mam nadzieję, Beata, że zapamiętasz jakieś specjały i sposób wykonania i coś upichcisz po powrocie(składniki sama Ci przytargam na stół).

  2. Jola-mama pisze:

    Właśnie ,mleko kokosowe też się znajdzie-wolę owoce morza – osobiście.

  3. Basia Widera pisze:

    Nieźle Siostro, całkiem nieźle…

  4. MartaW pisze:

    Beatko i dzięki Tobie znowu zgłodniałam 🙂 Trzymajcie się cieplutko i z pełnymi brzuszkami.

  5. beatan pisze:

    Dobrze, że do „Kącika łasucha” usiadłam po pierwszym daniu, bo inaczej chyba by mnie skręciło. Proszę, proszę, taka niepozorna kukurydza…

  6. Aldek pisze:

    Zauważyłem, że najwięcej „serca” wkładasz w opisie „Kącik Łasucha” No i jak wynika z tego opisu, to już zaplanowałaś smakołyki w Peru, Chile i Argentynie. Już widzę, co to będzie za kuchnia po powrocie z wojaży? A tak przy okazji, jesteście bardzo pracowici, co mnie osobiście bardzo cieszy.
    Pozdrawiam gromadkę.

  7. Beata Kotełko pisze:

    W Chile i Argentynie nie będziemy, niestety, a szkoda. Z tych kulinarnych doświadczeń wynika, że najlepsze potrawy tworzy się z tego, czego jest w danym miejscu najwięcej i co stanowi podstawę pożywienia: tj. tutaj kukurydza. Tak więc może w kółko bigos na zmianę z krokietami z kapusty i barszczem? 😉

  8. Zbyszek Motak pisze:

    Ha! Beato, wpadłem na Waszą relację na LinkedIn i jestem zachwycony. No i oczywiście okrutnie zazdroszczę tak wspaniałej przygody.

    Trzymam kciuki za jej pomyślny przebieg aż do powrotu do ojczyzny. 🙂

    P.S.
    A mleko kokosowe można często dostać w Almie, bądź – w ostateczności – w sklepach internetowych, sprowadzających produkty potrzebne do kuchni tajskiej/japońskiej.

    • Beata Kotełko pisze:

      Wielkie dzięki Zbyszku!. Mleka kokosowego poszukam, w Almie lub EPI rzeczywiście być powinny. Jestem na etapie ustalania wszystkich ingrediencji. Pozdrawiam serdecznie!

Odpowiedz na Beata Kotełko Anuluj pisanie odpowiedzi

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s